niedziela, 31 lipca 2011

Ciotka












Szukano w gruzach katedry,

a była już w Ravensbrück.
Poszukiwano bez przerwy
i nieraz wznosił się krzyk.


Przeżyła. Cześć Bernardotte!
Zwyczajna, warszawska ciotka.
"Do końca!"- było jej mottem.
Już dzisiaj takiej nie spotkasz.


Jest Panny Maryji Górka,
Rybaki, Kamienne schodki
i pieśń powstańcza w podwórkach
i tylko wspomnienie ciotki.


Pewnie tam stoi z opaską
obok Panienki Najświętszej.
Modli się, obdarza łaską
i podpowiada mi wiersze.

Literacki standard














Nauczono ich tego języka,
bo własnego już dawno nie znali,
lecz drażniła ich jego muzyka.
Po swojemu ją przerabiali.


Teraz nas pragną wszystkich pouczać.
Co właściwe i co jest poprawne?
Kiedy skakać, kiedy przykucać
i co brzydkie jest teraz, co ładne?


Cebulowa ich dysharmonia,
słowiańszczyzny strasznie nie znosi.
Drażni polska przedziwna melodia.
Nie potrafią jej ugryźć za grosik.


Więc uznają, że jest niemodna,
ojczyźniana i bogobojna!
Do standardu już niepodobna.
Jednym słowem - jest dla nich upiorna!


A jej Ducha najbardziej się boją.
Cienia krzyża gdzieś w zakamarku.
Sprzeciwiają się wszelkim nastrojom,
za wyjątkiem własnego jarmarku.


Więc im gram - po warszawsku, jak umiem.
I mam w nosie ich nosy spuszczone.
I się cieszę, że nic nie rozumiem.
Co właściwe, a co zabronione?!

sobota, 30 lipca 2011

Ziemi czerń i nieba biel















Skąd ziemi czerń
i nieba biel?
Melodię zmień!
Kielicha strzel! 
Jeśli nie chcesz szarości.
nieuchronność Cię złości
i tych przed tobą niewiele chwil -
Cóż znaczy jak? 
Cóż znaczt styl?
(Gdy ten horyzont coraz bliżej).
Może raz jeszcze się wyliżesz.
Może zaśpiewasz i zatańczysz,
lecz tego czasu nie wyniańczysz
i nie uciekniesz!
Drań jest blisko.
Wczoraj paliło się ognisko,
a dzisiaj wiatr rozwiewa kurz.
Nie wstawaj! 
Siedź! 
Wołają?


Już???

Wara!!!













Pożółknie dobytek wszystek.
Krótka o losach rozmowa.
Blask straci także ten listek,
który w sztambuchu tak chowasz.


Marzec i Radom i Sierpień,
Podziemie i Solidarność
i nawet wspomnienie cierpień -
przechodzą powoli w marność.


Lecz nie pluj na to hołoto!
I wara ci od mojego!
Twa ślina znów zmienia w złoto
Tę marność - w Coś Najdroższego!


I choćbyś pastwił się nad nią
obleśnym wiersza spojrzeniem.
Wartości Tej nie rozkradną,
bo bronią jej nasze cienie.


I Duchy ofiar złamanych
i przerażonych bez skrzydła.
Zwycięskich - Niepokonanych!
I czym są dla Nich straszydła?


Rozmiękłym, marnym nalotem.
Kożuchem piany na fali.
W niepamięć wracaj z powrotem!
Tu naród wciąż Boga chwali!

Cham let ...













Ta świadomość na zawsze zostanie
piętnem zbrodni palonym na czole.
Złe to było z obcymi zagranie.
Jedno miejsce dla obu przy stole.


Trzeba było ośmieszyć drugiego,
lub postawić go na krawędzi.
I co dzisiaj zostało ci z tego?
Los cię w końcu do Rzymu zapędzi.


A cyrograf piekielny już czeka!
Widzisz diabła już w każdych źrenicach.
Zwyciężyłeś - zniszczyłeś człowieka,
lecz cię władza przestała zachwycać.


Dusza pali. Już nie śpisz spokojnie.
Jest to piekło, czy w końcu go nie ma?
Chyba można zabijać na wojnie?
Być - czy nie być? Odwieczny dylemat.


Wszyscy widzą to piętno na czole.
Żaden laur go nie zakryje.
Dzisiaj wiesz już - Kiedyś trzeba polec,
a ten Lech... jakby wciąż jeszcze żyje.

piątek, 29 lipca 2011

Niteczka











Na cieniutkiej niteczce życia,
w wielkim wirze na Mlecznej Drodze
wisi mała, maluteńka, tycia,
ma nadzieja, ze cofniesz - "Odchodzę!"


Opuściły się z żalu kieszenie.
Oczy błądzą gdzieś po suficie.
Obiecałem - "Dla Ciebie się zmienię!",
a Ty mówisz, że lepiej znasz życie.


Jesteś przecież mym całym kosmosem.
Pogotowiem, co przy życiu trzyma.
Nie myślałaś - Jak ja to zniosę?
I spokojnie powtarzasz - "Wytrzymam!"


A co może ta mała nadzieja
z podkulonym ze strachu ogonem?
Ktoś by może Cię błagał, lecz nie ja.
Drzwi skrzypnęły. Rozumiem. Skończone.

Biuro Podróży












Po Nocnej Zmianie - Biuro Podróży
nie chce o kadrach rozmawiać dłużej.
Jedno zadanie - konkretna trasa
i niechaj wreszcie zamilknie prasa!


Biuro Podróży. W wejściu - "Zdrastwujtie!"
Szukać obsługi w nim nie próbujcie.
Wszystko pokażą dobrze w reklamie.
Odlot był jeden. Jedno zadanie. 


Kto jest tu szefem? Kto architektem?
Może ten człowiek z dziwnym dialektem?
Jedno jest pewne - Była potrzeba!
I zamówienie - Trasa do Nieba!


Biuro Podróży - konkretny deal.
Najwyższa marka! Światowy styl!
Zysk jest wspaniały. Wielkie dochody!
Podział - nieznany. ( Były powody).


Niech długie potem piszą raporty.
Śledzą lotniska. Badają porty.
Szukają winnych i rezydentów
"Biura Podróży dla Prezydentów".


Sam główny sprawca Wam wytłumaczy
dlaczego wszystko wyszło inaczej.
Umowa była! Powrotu nie ma!
Lokal zamknięty. Skończony temat.

czwartek, 28 lipca 2011

Uwertura












Po dotknięciu jednego paluszka,
po muśnięciu skrzydełek motylich -
mokro robi się gdzieś koło uszka
i horyzont się nagle pochylił.


Gasisz oczy i nie chcesz nic słyszeć.
Nawet oddech tej chwili nie płoszy.
Ciepły duszek spod kurtyny wyszedł.
Dopomina się dalszych rozkoszy.


Rozsunęły się ściany pokoi
i podłogi uniosły się w górę.
Muzyk jeszcze swój instrument stroi,
a Ty słyszysz już uwerturę.


Nie spiesz się tak za bardzo! Poczekaj,
aż Ci ślinka łakomstwa popłynie,
a Ty szarpiesz, ponaglasz człowieka.
Pan dyrygent z solidności słynie!

Fobie












Podpalacz często jest strażakiem,
a bandytą - policjant.
Psychiatra - odmieńcem, dziwakiem,
a wrogiem koalicjant.


Najwięcej dzisiaj wśród psów wojny
Obrońców jest Pokoju -
podobnie wśród ludzi spokojnych
z huśtawką jest nastrojów.


Przemiany, fobie, zależności,
dziwne upodobnienia
ukryte gdzieś w podświadomości,
potrafią ludzi zmieniać.


W kraju, co stworzył grube krechy,
gdzie winnych się nie sądzi.
Gdzie biskup ma największe grzechy,
a przewodnik pobłądził -


najtrudniej przyznać, że był zamach
i posłuchać sumienia,
a bardzo łatwo w oczy kłamać
i prawdy nie doceniać.


Kolejny już wyborczy rajd
wiedzie nas w paranoję.
Czy z niego Jeckyl, czy pan Hyde,
a może jest Ich Troje?

środa, 27 lipca 2011

Wojna


















Wojna


Wojna! Wojna musi trwać!
Trzeba z kimś w tę wojnę grać!
Terroryści, ekstremiści i kibole
muszą pełnić wyznaczoną przez nas rolę!


Nie ma sensu walczyć z wiatrem na pustyni,
gdy jesteśmy własnym dzieciom ten świat winni,
a dorośli są i głodni i nas zmienią!!!
Trzeba  ruszać na kampanię przeciw cieniom.


Terrorysta, ekstremista, ideowiec,
fanatyk, pewnie faszysta, prawicowiec,
ten, kto nie ma i ten. kto jest zagrożony -
jest dziś wrogiem dla spokojnych - ułożonych!


Wojna! Wojna musi trwać!
Wciąż wybuchać i świat rwać!
Trzeba pałą, trzeba siłą zgnieść dziś młodych!
Zgonić wszystkich jak to bydło do zagrody!


Po kolei!... I spokoju już nie będzie!
Terrorystę trzeba wyhodować wszędzie!
Trzeba wrogiem pokazanym świat nastraszyć.
Kontrolować, by się bunt nie miał gdzie zaszyć!


Każdy musi się obawiać, że coś gruchnie!
Każdy musi się obawiać, czy nie cuchnie
terrroryzmem, ksenofobią, odmiennością.
Trzeba zęby im pokazać z całą złością.


Najgroźniejsze jest wewnętrzne zagrożenie!
Zwykli ludzie oraz gangi i podziemie!
Najgroźniejsze są protesty i ulice,
co się Nowej sprzeciwiają polityce!


Wojna! Wojna musi trwać!
Musi kasie obrót dać!
Bez wojenki gospodarka się zatrzyma! 
Wszyscy ludzie mogą przecież wyjść nam z kina.

Cielec




Cielec


Na łacie łata - już góra łat.
Czy taką górę utrzyma świat?
Nie widać spod niej żadnych pieniędzy
i zamiast kasy jest góra nędzy.


Astralne długi, cyfry z sufitu
podstawą dzisiaj są dobrobytu.
Własność i podział - to rzecz realna,
watrość jest całkiem nieobliczalna.


Nikt za nic grosza już wkrótce nie da.
Czy jesteś panem, czy z Ciebie biedak?
Nie wszystko co masz, potrafisz zjeść.
Czy będziesz umiał deficyt znieść?


Reglamentacje - wody, żywności.
Żadnych pieniędzy. Żadnych płatności.
Szybko naliczą i Tobie górę
i w wirtualną wepchną Cię dziurę.


I będziesz winny. I będziesz łach.
Nie zobaczyłeś w najgorszych snach
ile ten cielec pożreć potrafi.
Waląc się jeszcze Ciebie ucapi!

Mrzonki














Mrzonki


A gdyby tak uderzyć w dzwon.
lub w łeb koślawym zdaniem,
po którym wszystko poszło won!
Zostało zapomniane.
A gdyby takim deszczem spaść,
co wszystkie by zapłodnił,
że reszta nauczona brać
ryczałaby, jak głodni
żądzą pomysłów niesłychanych,
którymi ich przygniotłeś,
a Oni tępi jak barany
obgryzali by miotłę -
tę samą, którą wymieść chcieli
( ich zdaniem) grafomaństwo!
A ten, co łoże im wyścielił
w Twoje popadł poddaństwo.


Pomarzyć czasem dobrze jest -
szczególnie wierszoklecie.
Niech choć przez chwile jest the best
i swoje mrzonki plecie. 

wtorek, 26 lipca 2011

Deszcz w Zgonie













Wyciągnęły smukłe świerki do góry ramiona.
Lej lipcowy ciepły deszczu. Ziemia jest spragniona.
Jeszcze szerzej rozłożyły gałęzie modrzewie.
Tną siarczyście strugi wody i las się kolebie.


Rozszumiało się jezioro. Zapieniło falą,
jakby złe było na brzegi, że ulewę chwalą.
Zahuczało, zachlapało, uderzyło pluskiem
to, co dotąd cicho spało pod srebrzystym lustrem.


Szybę nieba ktoś zamazał przemoczoną chustą.
Na campingu i na plaży zrobiło się pusto.
Za to w barze i w smażalni tłoczno, głośno, gwarno.
Nikt tu widać nie narzeka na pogodę marną.


Dzieci swoje parasolki testują pod rynną.
Mokry kocur z trawy wybiegł z miną bardzo dziwną.
Dzień stracony. Zaniosło się. Mazurska pogoda.
Lipiec w Zgonie w deszczu tonie. Po drodze mknie woda.


Na pomoście, skryty płaszczem gość przyrósł do wędki.
Pewnie ryby w czasie deszczu większe mają chętki
i może łapczywiej biorą to, czym wędkarz nęci.
Pokręcił ten lipiec deszczem świat cały. Pokręcił.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Marek Gajowniczek to po prostu świetna grupa!

Marek Gajowniczek to po prostu świetna grupa!

Czym jest modlitwa?













Czym jest modlitwa?
    
Pytasz mnie: - Czym jest modlitwa
i jaką wielką ma siłę?
Ta chórem śpiewana w bitwach
i ciche dwa słowa miłe.


Modlitwa - muzyka duszy.
Hymn lub zwyczajna rozmowa.
Opowieść, która poruszy.
Myśl ciepła ubrana w słowa.


Czasami lęk i nadzieja.
Marzenie w sennej pościeli,
lub prośba do Dobrodzieja
od kogoś kto się ośmielił.


Modlitwa - tarcza i strzała
i ryngraf złoty na piersi,
lub struna, która zadrżała.
Ton starej ojcowskiej pieśni.


Modlitwa - zwierzenie matce.
Ciepła ojcowska otucha.
I trzepot ptaszyny w klatce.
I płacz, co nagle wybucha.


Hołd wielki i namaszczenie.
Psalm, lutnia i deklaracja,
a czasem wzrok wbity w ziemię
po mych wcześniejszych oracjach.


Modlitwa - klucz najważniejszy.
Gorąca niebieska linia,
na niej płomyczek najmniejszy,
co mrok potrafi rozwidniać.


Modlitwa - świetlista droga
i ukojenie w ruczaju
i bliskość do mego Boga -
To chwilka spędzona w raju!

niedziela, 24 lipca 2011

Optymistycznie















Przedziwne przypuszczenia krążą,
że sprawy same się rozwiążą -
zwłaszcza te mocno powiązane
i wszystkie karty, dawno zgrane
staną sie nagle atutami.
I ludzie zadziwią się sami,
że wszystko było takie proste
i hymny wielkie i wyniosłe
polecą w niebo dziękczynieniem,
a to, co wczoraj było cieniem
w uśmiechach słonecznych rozbłyśnie!
I cieszyć będą się w Ojczyźnie 
dostatkiem, ciszą - normalnością.
Zapomną czasy, gdy ze złością
wypowiadano słowo "rząd"
i swoim wskazywano "won!",
bo tu dla kogoś miejsca nie ma.
I zniknie "przymus" i "dylemat",
a śmieszyć będzie "mniejsze zło"
i że się "trudną drogą szło"
do czasów zwykłych i normalnych,
a o tych dzisiejszych - fatalnych,
nazwanych kosztem transformacji
i ząbkowania demokracji -
niechetnie będą snuć wspomnienia.
Nasz świat, jak życie wciąż się zmienia!
Nic nie trwa wiecznie! Ziemskie rządy,
tendencje, wizje, mody, prądy -
przepłyną, jak ta w Wiśle woda,
a fala nowa, młoda, zdrowa -
jak Pan Bóg spojrzy na człowieka.
Tym, dziś radosnym, czas ucieka
o wiele szybciej, niż nam - trwałym.
Nikt nie jest takim doskonałym,
żeby na kłamstwie ład budować.
Nam starczy wiara. Boże! - prowadź! 

Błotnista droga...













Błotnista droga...


Błotnista droga w zielonych łąkach.
Ktoś po tej drodze przejeżdza czasem.
Pies się bezpański chyba zabłąkał,
a może mieszka w domku pod lasem.


Małe obejście w zielonych pustkach
może dla kogoś jest życiem całym.
Zamkniętym słońcem w okiennych lustrach.
Dorobkiem czyimś - wielkim, wspaniałym.


Internet tutaj nie ma zasięgu
Komórka chwyta sygnał na wzgórku.
Ze dwa programy śnieżą bez dźwieku.
Lokalne radio słychać w podwórku.


Świat tutaj ludzi mało obchodzi.
Polska od dawna ich już nie cieszy.
Czas się zatrzymał, gdy byli młodzi.
Wciąż wspominają, co kto nagrzeszył.


Kiedyś się żyło na pewno lepiej.
Chłopina panem był po kontrakcie.
Teraz się życie tylko telepie
w domku pod lasem - w ostatnim akcie.


Zagłosowali wczoraj na Bronka,
bo jakoś śmieszniej i tak na przekór.
Myśl się bez sensu po łąkach błąka 
i jakaś gorycz rośnie w człowieku.


Pozabijali gdzieś w świecie naszych
i tyle samo obcych w Norwegii.
Tu się za bardzo nikt nie przestraszył,
byleby opłat znów nie przywlekli.


Błotnista droga ginie w opłotkach
a dalej tylko zarośla, las.
Nic się wielkiego tutaj nie spotka.
Niewiele pracy ma tutaj czas.

niedziela, 10 lipca 2011

Gdy idę...







Gdy idę ciemną doliną -
pewnie mnie prowadzi.
A spadających ciężarów, 
jakich by nie uradził
siłacz o wiele mocniejszy,
ja, od innych mniejszy -
nie unikam.
Pewny jestem Przewodnika.
On drogę wygładzi.








                        

Ludzie?













Popatrz tam! Człowiek? Stoi tak jakby czekał.
Niemożliwe! Tutaj nie spotkasz człowieka!
Podobny jest do nas! - Kopia nieudana!
Kto ją tutaj wpuścił? Strefa zakazana!
A jeśli się mylisz! Jeżeli to człowiek?
Patrz lepiej uważnie. Nie spuszczaj go z powiek ! 
Idzie tutaj do nas. Chce nam rekę podać.
Takiego szczególnie trzeba izolować!       

Liryka,muzyka,słowa













Liryka. Muzyka. Słowa.
Wiersz jak jesienna rozmowa
w poszumie pożółkłych liści.
Tak piszą tylko artyści.
Niemodni. Nie bardzo chciani,
a przecież chciwie czytani.


Każdy swe opowieści
rymami czule dopieści,
by ten, co odnajdzie myśli -
sam już reszty się domyślił
i poszedł w jesień z poetą.
Czy tworzyć tak to już nie to?


Przeminą mody. Wygasną prądy.
Szybko zmieniają ludzie poglądy
na to co hitem i co wypada.
Każdy z nas przecież chce z kimś pogadać!


Epigoni, epigoni!
Czas ucieka. Dzwonek dzwoni.
A Wy w jesień zapatrzeni
póki w zimę się nie zmieni. 

Deszczowa niedziela












Pora deszczowa. Leniwe słowa kładą sie w wiersz.
Myśli się wszystkie tulą do Ciebie. Zadzwonił deszcz.
Cichnie rozmowa. Chłodna, majowa niedziela drży.
Wróbel się listkiem nakrył na drzewie. Śpi.

   Stoję przy oknie. Wiem, cała zmokniesz. W ekspresie wrze.
   Herbatka z kwiatkiem, z rumu dodatkiem. Rozgrzejesz się.
   Płaszcz kąpielowy czeka gotowy. Reszta niech schnie.
   Głupie mi myśli włażą do głowy. Ja chyba śnię.

   Może z tym deszczem, wreszcie dopieszczę o Tobie wiersz.
   Jesteś daleka. Ciągle narzeka w sercu ten świerszcz.
   Drażni człowieka. Ciężko wciąż czekać. Dobry ten rum.
   Trudno tak w oknie sterczeć samotnie. Czas ruszyć w tłum. 

Czas





















Nie zatrzymasz ciągłych zmian.
Każdy jednak ma swój plan,
Jak tu nie dać się cholerze?
Można jeździć na rowerze.
Można pisać wiersze.
Mieć pomysły śmielsze.
Odmawiać pacierze.


W wirtualnym skryć się świecie.
Poznać kogoś w internecie,
kto by miał nas za młodszego.
Zrobić coś całkiem głupiego.
Naćpać się, napalić, upić.
Jakiś drobiazg sobie kupić.
Wyjść z protestem na ulicę.


Gumową tłamsić dziewicę. 
Ćwiczyć diety i masaże.
Za granicą szukać wrażeń.
Można kazać się sklonować,
lub komórki swe przechować.
Wydać kasę na plastykę,
co odbierze Ci mimikę.


W kosmos nawet się wystrzelić.
Poprzeszczepiać. Skórę zmienić.
W dzieciach geny swe zachować.
Kazać sie zmumifikować.
Wiele propozycji nęci.
Zaspokoić chcą Twe chęci.


Zamiast szukać metod w sklepie.
Ja uważam, że najlepiej
schować się w ludzkiej pamięci!
Bądź łaskawy, jeśli możesz,
pomyśleć o autorze!

sobota, 9 lipca 2011

Rozświetlone dęby













Rozświetlone dęby


Trzeba żyć. Nie masz wyboru.
Wrosłeś już w tę Ziemię.
Niejedna burza horrorów
położy się cieniem
na Twój wymuszony byt.
Na Twoje wzrastanie.
Wielki Wschód i szkocki ryt
rozpoczęły taniec.
Wrosłeś jednak mocno w Ziemię.
Nikt Cię nie przesadzi!
Zdrowe Cię wydało plemię.
Nie możesz Go zdradzić.


Światło ciągle Ciebie karmi.
Rośniesz w stronę Nieba.
Nie potrafią Ciebie zmamić.
Potrafisz się nie bać!
Trzeba żyć. Nie masz wyboru -
nawet w trudnym czasie.
Na resztkach z pańskiego stołu
także przeżyć da się.
Tyś tu dębem, orlim gniazdem!
Nie kłaniasz się burzom.
Oni tutaj są przejazdem.
Niepogody wróżą.


Trzeba żyć. Ufać tej Ziemi.
Nikt Cię z niej nie ruszy!
Trzymasz się mocno korzeni
i masz piękno w duszy.
Starą pieśnią gra korona
o dawnych Polanach.
Obcy Ciebie nie przekona.
Nie zdoła Cię złamać.
Trzeba żyć i chronić młode
delikatne pędy,
by polską miały urodę
rozświetlone dęby.

piątek, 8 lipca 2011

Przystanek












Bardzo Panią przepraszam.
Czy to nie czwórka właśnie odjechała?
Cóż, jak zwykle mam pecha.
A Pani, widziałem, też nie wsiadała.
Chyba ostatnia poszła. Dobrze że ciepła jest noc.
Ten przystanek przytulny.
Ja chyba jak na złość się zagapiłem.
Przyznam się, że na Panią.
Cóż, nie czas żałować róż. Zostawmy je tramwajom.
Czy nie zanudzam Pani tym swoim tokowaniem?
Pani jest chyba chłodno? Coś jest nie tak z tym majem.
Nie, proszę się nie smucić.
Nie przyjechał? Rozumiem.
Cóż mam powiedzieć na to. Oszukiwać nie umiem.
Więc już się przyznam Pani - Jechać nie zamierzałem.
Wyszedłem sobie jak co dzień wychodzę.
Spojrzałem. Czerwona sukienka, ładna.
Zaraz odjedzie - myślę. Wszystkie stąd odjeżdżają.
Mam na imię Kazimierz. Ty jak,proszę? Krystyna?
Przedziwna majowa noc
i popatrz Krysiu coś kropić zaczyna.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...












Tę jedyną wolność jaką w życiu miałem,
przyniosła mi nagle technologia nowa.
Wpadłem i na starość się w niej zakochałem.
Zwykła i niezwykła była Wolność Słowa!


Nigdy takich wcześniej nie znałem rozkoszy.
Była zawsze przy mnie. Trzymała za ręce.
Śmiałem się,  płakałem, mogłem się unosić
i tylko marzyłem: - Zostań tu. Nic więcej.


Dobrze jednak czułem. Nie zostanie dłużej.
Zabrali ją nagle Obrońcy Pokoju.
Może ślad jej został? Napis gdzieś na murze?
Nie tylko ten zapach - kwitnących powojów.


Mali ludzie, co wielkich zaleceń się bali -
Porywaczom się chcieli przypodobać bardzo.
Moją wolność zabrać skrzętnie pomagali.
Teraz nawet tęsknym moim wierszem gardzą.