czwartek, 31 października 2013

Wszystkich Świętych



 







W kąciku, po cichu, przy gorącej kawie
wiersz pisałem, jakbym w dom swój zaprosił na jawie,
wszystkich tych, którzy odeszli - znajomych, rodzinę,
a oni tu do mnie przyszli gromadą w gościnę.
Wiersz był śliczny, barwny długi i niesamowity.
Pełen wspomnień i uśmiechów, podtekstów ukrytych.
Finezyjnych różnych słówek, barwnych sytuacji.
Jak to w tłumnych odwiedzinach. Późnych, po kolacji.
Pomagali mi wiersz pisać. Stukali w klawisze.
Często wszyscy zapadali w modlitewną ciszę
i w litaniach wspominali o Imionach Świętych.
Wiersz miał kończyć się pacierzem. Wzruszający. Piękny.
Wyszukałem fotografię bardzo, bardzo starą
i chciałem wszystko zapisać. Wtedy to się stało.
Przeglądarki oszalały i zdrętwiało wszystko.
Wygasł obraz i tekst cały. Zniknął pasek nisko.
Uleciały z głowy strofy. Poszły w zapomnienie.
Wiersz zdawał się doskonały. Zapadłem w milczenie.
Najpierw było mi go szkoda. Żałowałem długo.
Potem chciałem go odtworzyć bezowocną próbą.
W końcu pomyślałem sobie - To nie był przypadek
i źle czynię, robiąc sobie z duszami zabawę.
Mogły być przy mnie prawdziwie i całkiem realnie.
Przysiadłem,  wiersz napisałem. Tym razem normalnie.

Zaduszki












Pomniki, znicze, pacierze.
Samochodów długie sznury.
Idzie pamięć tuż przy wierze.
Oni na nas patrzą z góry.

Pośpiesznie i na spacerze.
W zapach świerku, w dymów chmury.
W uroczystej atmosferze...
Oni na nas patrzą z góry.

A my w ziemię spoglądamy
odczytując ludzkie ślady.
Pustych dyń nie popieramy!
Łatwiej uznajemy Dziady.

A płomyki naszych spojrzeń
niosą to wszystko do nieba.
Bukiet wzlotów i pogrążeń.
Wszyscy wiemy, że tak trzeba.

Odczuwamy wtedy jedność.
My na dole - Oni w górze.
Wszystkie inne sprawy bledną,
a czas plącze te podróże.

Namacalna jest tu jesień.
Czas na chwilę się zatrzymał.
Fala ludzi pamięć niesie.
Cichy cmentarz żyć zaczyna.

Mech na korze



 









Posiwiały mchy na korze.
Korzenie zbutwiały.
Coraz więcej jest zagrożeń.
Silne wiatry wiały.

Korona pień pochyliła.
Wydłużyła cienie.
Obwisła gałąź przegniła.
Liść opadł na ziemię.

W każdej chwili może runąć.
Drzewu wsparcia trzeba.
Stok po burzy się obsunął
i rozmiękła gleba.

Marny los drapaka czeka.
Usycha w samotni.
Za robotą w świat wyjechał
ostatni robotnik.

Posiwiały mchy na korze,
bo czas swoje zrobił.
Rosła lipa tuż przy dworze.
Dziś straszy, nie zdobi.

środa, 30 października 2013

Chryzantemy




 







A ja tak lubię chryzantemy
i fortepiany czarne lubię.
Przed jesienią nie czuję tremy,
lecz we wspomnieniach już się gubię.

Nokturn mnie wciąga w zamyślenia,
kwieciste bujne i bogate.
Mocne akordy, przesilenia
skrywają tęsknotę za latem.

Minęło, ale zostawiło
wypełnione kwieciem wazony.
W domu dostojnie się zrobiło
i można poczuć się spełnionym.

Jak jesień żegnasz się z zielenią.
Żal sypnął perły na klawisze.
Odchodzisz z białą chryzantemą.
Rytmicznie biodrami kołyszesz.

Mene Tekel Fares (Policzono Zważono Rozdzielono)












Polski Kościół Faryzejski
Kupców Przyświątynnych
jest bardzo europejski.
Otwarty na innych.

Nie ma jeszcze dobrej prasy.
Odstaje w reklamie,
ale zna dalekie trasy
i wodę w Jordanie.

Ubój uznaje za prawo.
Komunę za braci.
Występek brzydką zabawą
człowieka nie szmaci.

Miłosierne wznosi głosy.
Na wszystko jest zgoda.
Ma być bosy? - Będzie bosy!
Jeśli taka moda.

Będzie mówił do kamienia.
Rozmawiał z ptaszkami.
Czasy trudne. Świat się zmienia.
Kto winny? - My sami!

Wykruszają się prorocy.
Tylko Adam został.
Ma coś z żebrem i się poci.
Dziura w Brava Costa.

Płynie lud do Lampedusy,
lecz Rzym nie dla niego.
Trudne czasy. Rośnie nasyp
za nim góra złego.

Barabasze za kratkami.
Ktoś chodził po wodzie?
Chce wygonić Przyświątynnych?
Ratuj nas narodzie!

Od Annasza do Kajfasza
płyną oświadczenia.
Listy wsparcia? Dobra nasza!
Jednak coś się zmienia.

Tu nie słucha się Maryi,
bo to polityka.
Jedzie Jezus do świątyni.
Wita Go publika.

Dostał na to pozwolenie,
ale czekać musi.
Podobieństwa. Przypomnienie,
a zło ludzi kusi.



Upadek Golema



 












Siedział w twardej skorupie
Golem wszelkich dyskusji
i wszystko było głupie,
a on rozum miał w muszli.
Ociężały i stary
całą wiedzę pozbierał.
Tę ze "Zbrodni i kary"
i tę z bunkra Hitlera.
Z emigracji Paryża
i tę z "Mędrców Syjonu".
Mógł patriarchom ubliżać.
Blisko trzymał się Dzwonu.
Na nim się opierała
każda tutejsza racja.
Kancelaria i pałac
i cała demokracja.
Tak jak wszyscy Golemi
myślał, że będzie wieczny.
Inni poszli do ziemi,
a on czuł się bezpieczny.
Choć się wolno poruszał,
jednak był w każdej dziurze.
Zawsze pierwszy wyruszał
przeciw prawu, naturze.
Co powiedział - od razu
w złoto się zamieniało.
Zawsze był bez wyrazu.
Zawsze brzydko pachniało,
ale czołem mu bito
i zdobiono wstęgami.
Chodził z głową odkrytą
a powłóczył nogami.
Był pomnikiem, taranem.
umysłowym molochem.
Nagle wczoraj nad ranem
przyznał sam: - Jestem prochem.
Ogłupiały programy.
Opuszczono w dół głowy.
Wypaczyły się ramy
deklaracji rządowych.
Redakcyjny chleb sczerstwiał
i ze smutku zzieleniał.
Każdy tuz tu wszechmocny
w marionetkę się zmieniał.
Bliski koniec zobaczył
ten, kto końca się nie bał,
a w narodzie rozpaczy
jakoś nikt nie dostrzegał.
Może tam jej nie było,
bo to lud zaściankowy.
Może mu się znudziło
słuchać prawd golemowych,
bo ich wagi i siły
nigdy sam nie doceniał
i nie takich przeżyły
liczne tu pokolenia.

wtorek, 29 października 2013

Milczenie



 









Ona płakała, a on ją objął
w kącie, na szpitalnych schodach
i przyglądała się temu dobroć.
Ktoś tej dobroci żałował.

Scena nie była nienaturalna.
Tutaj to prawie codzienność.
Klatka schodowa. Cisza szpitalna.
Ciężarem stała się wieczność.

Schody kamienne. Zwyczajne, szare
a takie - do przejścia trudne.
Być może dobroć była oparem.
Nadzieje bywają złudne.

Łza jednak była bardzo prawdziwa.
To ona tworzyła ducha.
Nawet po jednej dobroć ożywa
i patrzy na nas i słucha.

Została przez to zapamiętana.
Na ziemię wróciła z wierszem.
Chociaż jest czyjaś - obca, nieznana,
współczucie wzbudza najszczersze.

Na pierwszych stronach krajowej prasy
zjawiły się kondolencje.
Najlepszy człowiek na trudne czasy,
na wsparcie i na kadencje.

Padły zaszczyty, padły pochwały.
Czernią kapały litery.
Łzy polityce nie pasowały.
Żal nie wydawał się szczery.

Tamten ze schodów był wyczuwalny,
wprost namacalny, obecny,
a ten dostojny i tytularny
nie wierzył, że będzie wieczny.

Jakby go wcale obok nie było.
Jakby się zapadł pod ziemię.
Umiera pycha. Umiera miłość.
Zabiera ducha milczenie.

Pająk



 








Zażenowanie.
Plama na ścianie.
Ten pająk był czerwony?
Zakłopotanie.
Niesmak zostanie.
Trudno być zadowolonym.
Piękny on nie był.
Narobił biedy,
a przecież to stworzenie boże.
Nieraz ukąsił.
Krew ludzką sączył.
Stąd plama w takim kolorze.
Na samym froncie.
Lepiej by w kącie
doczekał  swojego końca.
Pająk czerwony?
Zadomowiony.
Nie szkoda!
I pies go trącał!

Chemtrails nad Warszawą




 









Zarysowali niebo krzyżami
jakby się coś wydarzyło.
Popiół na głowy ludziom sypali,
aż w oczy piekło paliło.

Mają tu władzę. Mają pieniądze
na loty i na paliwo
i chcieli wszelką tutaj, jak sądzę,
wygasić ludzką złośliwość.

Żydowskie płaczki obsiadły radia,
ekrany i łamy prasy
jakby zapadła im się zapadnia
i wpadł w nią ze szczawiem nasyp.

I jęk się rozległ długi i niski,
a niebo się słońcem śmiało.
Zaklekotały żebracze miski.
W Lublinie zło okulało.

Gdzieś pax vobiscum na pożegnanie
zdało się słyszeć w oddali,
po czym skończyło się zadymianie.
Błękit się czysty utrwalił.

poniedziałek, 28 października 2013

Kumulacja



 








Zbiera się. Pęcznieje. Rośnie.
Wygląda żałośnie.
Kumulacja! Hit! Atrakcja!
Wciąż głośniej i głośniej.
Aż przychodzi taka chwila,
że kogoś utrafi.
Złotą rybę - na pohybel!
Wznieś toast! Się napij!

Kumulacja! Obrzydliwość.
Zła uosobienie.
Przelewa się nieuczciwość
i staje się cieniem,
gdy przychodzi taka chwila,
że kogoś utrafi.
Złotą rybę - na pohybel!
Wznieś toast! Się napij!

Miałeś może trzy życzenia,
pałace i służby
i liczb kilka do skreślenia,
górę weksli dłużnych,
ale przyszła kumulacja.
Wszystko diabli wzięli.
Minął hit! Żadna atrakcja.
Już jest po niedzieli.

Konradowie rocznik dziewięćdziesiąty



 








Przyszedł Konrad, panie podchorąży.
Ten sam, który tu uchodził za Kolumba.
Który zostać komunistą już nie zdążył,
ale flagi tak jak wszyscy kładł na trumnach.

Chce dołączyć do Podziemia i przysięgać,
że w potrzebie za Ojczyznę zawsze stanie.
Tylko prosił by mu nie kazano klękać,
bo jest żydem i już żydem pozostanie.

Chciałby z nami razem być przed Listopadem.
Nie wyjedzie, bo jak my, tu dom swój czuje
i nie pragnie Ameryki. Jest Konradem,
a "Kolumbów" już od dawna nie czytuje.

Tamte czasy już uważa za minione.
Na pieniądze swoich przeżyć nie przeliczał.
Jeszcze wierzy, że nie wszystko jest stracone
i dlatego przyjął imię z Mickiewicza.

Odrzucimy, czy przyjmiemy go na próbę?
Na żylecie razem z nami stoi, krzyczy.
Na ulicę wyszedł pierwszy. Wszedł w rozróbę.
Trochę gazu, kilka pałek też zaliczył.

Jak pan myśli, panie podchorąży?
Czy to dobrze, że tak się upominamy?
Nie będziemy tej historii dłużej drążyć.
Do szeregu! Wprowadźcie go. Zaczynamy.

Może jutro narodzi się z wierszy




 








Po co rzucasz tu słowa?
Atmosfera nerwowa
i bez słów niebezpiecznie gęstnieje.
Sytuacja jest nowa.
Zmowę zabiła zmowa.
Niepotrzebnie rozbudzasz nadzieję.

Po co podsuwasz myśli?
Po niektórych już przyszli.
Ludzie żyją z piątku na sobotę.
Uwiązani do dyszli,
teraźniejsi i przyszli
ciągną górę milczenia z kłopotem.

Po co szukasz tu zgody?
Uzgodniły narody
jakie będą następne świadczenia.
Mają swoje powody.
Od powietrza i wody
izolują potrzebę istnienia.

Po co pytasz dlaczego?
Alfa będzie omegą
i ostatnich zobaczysz wśród pierwszych.
Szkoda słów. Szkoda myśli.
Lepiej zęby zaciśnij.
Może jutro narodzi się z wierszy.

niedziela, 27 października 2013

Człap ze mną muzyczko, człap












Człap ze mną muzyczko, człap...

Jesiennie, więc dekadencko
z postawą luźną, niemęską
nucę wciąż człapiące rege
w dal idąc przepaści brzegiem.

Jesiennie - filozoficznie
o życiu myślę lirycznie
słów wnętrze dzieląc na role.
Spoglądam na to, co w dole.

Na czerwień lasów bukowych.
Na barwy, które mam z głowy.
Na uciekające strumienie.
Wędruję. Ścieżki nie zmienię.

Lubię to rege człapiące.
Powolne jak gasnące słońce.
Spokojne, takie schyłkowe
i krótkie, bo przedzimowe.

Człap ze mną muzyczko, człap.
Gdy zechcę zmienisz się w rap.
Zapragnę - podskoczysz czasem.
Nie jestem takim smutasem.

Jesiennie - ku zachodowi,
na niespodzianki gotowi
idziemy po czasu grani
spokojni, syci, choć zgrani. 

Człap ze mną muzyczko, człap...

Jeszcze troszeczkę



 





Jeszcze troszeczkę, jeszcze dni kilka
i wrócą znów kotyliony.
Nastrój świąteczny. Bale na szpilkach.
Saluty. Śmiech nagrodzonych.

Warty, przemarsze, orkiestry, wieńce,
sztandary, wzniosłe przemowy.
Omdleją ręce od licznych wręczeń.
Odsuną w kąt Narodowych.

Państwo podkreśli doniosłość święta.
Gości zaprosi ze świata.
Niech wiedzą wielcy i niebożęta
jak ważna dla nas ta data.

Kto inny zagra rolę marszałka.
Kasztanka w bruki zastuka.
Porządek twarda utrzyma pałka.
Nie poszła w lasy nauka.

W Paryżu także to dzień doniosły.
Właściwie - europejski
i komisarze, liderzy, posły
świetność pokażą plebejskim.

Na baczność staną, uniosą głowy
panowie i pierwsze damy,
a w kącie stłuką wiec Narodowych.
Znacie ten obrazek? Znamy!

Ważna jest tylko siła przekazu.
Tak będzie jak pokażemy!
Pan Bóg też tworzył świat nie od razu!
Świętować w kraju umiemy!


 

Rozbłysk



 









Rozbłyski kwantowych pobudzeń
wciąż obiegają sieć.
Emocjo! Matko wszystkich wzruszeń
eksploduj w nas i leć!

Jesteś miłością. Jesteś życiem
i nowe życia tworzysz,
a każde słowo jest odkryciem
i jest w nim palec boży.

Nosimy odcisk palca tego.
Widoczny, gdzie nic nie ma.
W hologramie słowa każdego.
W umysłach i sumieniach.

W kosmosach marzeń. W każdej głowie.
W pragnieniach. W słońcu. W deszczu.
W tej niedzieli październikowej.
W nienapisanym wierszu.

Może być w tobie i jest obok.
Jest dobrą myślą - duchem.
Życiem. Uśmiechem. Bramą. Drogą.
Stworzeniem i okruchem.

Co sobie myślisz - już się dzieje.
Co widzisz - już minęło!
Emocji tworzysz Kasjopeję.
Ty - człowiek - boskie dzieło.

sobota, 26 października 2013

Starcie



 







Wypasiony kłamstwem brzuch.
Rozbiegane dziwne oczy.
Wyszedł z ziemi inny duch
i na grobach walkę toczy.
Ludzi straszy. Zgina karki.
Uległość duszy wymusza.
Rozrzuca wyborcze kartki,
Serca mrozi. Łzy wysusza.
Odsunęli się anieli
przed gwiaździstym cyrografem,
lecz lewiatan się ośmielił
na skrzydłach położył łapę.
Pokłon bije faryzeusz.
Z judaszowym idą hołdem.
Pieśni wznosi koryfeusz.
Ucieszył bestyji mordę.
Dziwne znaki wznieśli w górę.
Reklamują rozpasanie.
Modlitwę, dobro, kulturą
wloką na kamienowanie.
Tłum okrzyki wrogie wznosi
pełen szpicli i agentów.
Nie zważają, gdy lud prosi:
Nie tykajcie Sakramentów!
Oporu żadnego nie ma.
Jest szatańska ordynacja.
Co dzień nowy, straszny temat.
Upadek. Kolejna stacja.
Zaparło się teraz wielu
widząc w świecie gorsze sceny.
Czy na Marsz w Święto pójdziecie?
Wyjeżdżacie? My idziemy!

Sancte, Sancte Archangele!
Sprawiedliwych śmiało prowadź!
Nie żądamy aż tak wiele:
Zechciej Panie nas zachować.
Wróć normalność. Przyzwoitość.
Chleb powszedni. Ludzkie życie.
Nie liczymy już na litość.
Nie pragniemy żyć w rozkwicie.
Przywróć słowom ich znaczenia.
Krzywe lustra od nas zabierz,
a Duch, który świat nasz zmieniał
niech pojawi się w Warszawie.

Charlie




 








Jak Chaplin piłeczką świata
bawi się dziś demokrata.
Podbija, rzuca i kopie.
Zjazd będzie. Tu - w Europie.

Najlepiej na Narodowym.
Uderzył w globusik z głowy.
Przyjemnie jest ludzi okiwać,
bo radość jest z tego prawdziwa.

Jak Chaplin wszedł na swe biurko.
Ta władza jest lekka jak piórko.
Wystarczy dalekie podanie
i sukces przynosi kopanie.

Najlepiej do jednej bramki.
Niech reszta wisi u klamki,
bo dzisiaj już golkipera
tak łatwo się nie wybiera.

Jest przepis i procedura
i w nosie mam pawie pióra,
kulturę i wszelkie oprawy.
Uderzył znów dla zabawy.

Chcą święta? - To będzie święto
i choć by mnie nawet przeklęto -
piłeczka po mojej jest stronie.
Pięścią trzasnął w globus na koniec.

Przekaz



 








W zatłoczonym metrze w Londynie
przyglądał się chłopak dziewczynie.
Jechała w turbanie na głowie,
co raczej jest rzadkie wśród kobiet.

Nie patrzył dlatego w jej oczy,
bo turban uwagę przytroczył
myślami, czy toczek to nie jest,
a wszystko to w metrze się dzieje.

Obraca się metro londyńskie,
jak żarna, jak kamienie młyńskie.
Pochłania w swe wejścia tłumy.
Potrafi przemielić rozumy.

Oczęta miała cudowne.
Bezdenne, głębokie i zgodne.
Iskiereczki smutku, zabawy,
migały w tych oczach jak zjawy.

Być może ten chłopak był gender,
a metro działało jak blender.
Doszczętnie roztarło zmysłowość,
zachętę, ciekawość i płciowość.

Po co jej na głowie ta wieża?
Być może coś złego zamierza.
Czy nie jest to ukryta wdowa?
Ruszyła lawina cyfrowa.

Dostrzegło też oko kamery,
że chłopiec strzeżonej jest sfery.
Emblemat uczelni miał w klapie.
Badano na każdym pułapie.

Zdarzenie z pozoru niewinne
od innych uznano za inne.
Skupiły się satelity
na metrze, Londynie i City.

Przekazy, kanały i pływy
poruszyły umysł wrażliwy
i z klawiatury w świat płynie:
"W zatłoczonym metrze w Londynie..."

W sobotę przy samochodzie



 








Spotkali się jak to młodzież
w sobotę przy samochodzie,
a właśnie skończył się piątek.
Rozmowa na dobry początek.

Jesienią długie są noce.
Wóz stary i resor klekocze,
lecz takie to amerykańskie.
Uczucia nie zasną bezpańskie.

Dwóch młodych. One bardzo młode.
Noc długa. Chcą przeżyć przygodę,
a właśnie skończył się piątek.
Ktoś śmielszy już wyjął wyjątek.

Dwie młode. Naprawdę urocze.
Wóz stary i resor klekocze,
lecz takie to amerykańskie.
Uczucia nie zasną bezpańskie.

Dwóch młodych. Fotele jak w kinie,
a chłopak przy każdej dziewczynie
koniecznie jak twardziel chce wypaść.
Noc długa. Nie ma o co pytać.

Wóz stary i resor klekocze.
Ulica. Chodnika pobocze.
Bez echa nic nie zostanie.
Być może to złe parkowanie.

Czarna noc październikowa



 







Czarna noc październikowa wyłączyła światło.
W czarną dziurę mysz się chowa. Tak żyć nie jest łatwo.
Koc głupoty spadł na głowy. Kretyn zamiótł śmiech.
Nad miastami smog rządowy. Do drzwi stuka grzech.

Teatr "Dziadów" nie wystawi. Zjadł milczącą owcę.
Lewak lontem znów się bawi. Nic już nie jest proste.
Duch Rapacza u Porczyńskich klęczy przed obrazem.
Cienka spłonka. Strach się jąka - wyraz za wyrazem.

Zbierają się stare mary nad frankfurckim wieńcem.
Chichotem głaszczą zamiary. Wyciągają ręce.
Nike przeszła Łazienkowską. Tym razem milcząca.
Zjeżdża policja i wojsko. Zabronią się wtrącać.

Śpią Kordiany. Spektakl zgrany. Gustaw na ustawie,
a Konrada szwancparada postraszy w Warszawie.
Budzi się Rewolucyjna w kamiennych klawiszach.
Czarna noc październikowa. W Belwederze cisza.

 

Pomoc dobrosąsiedzka


 










Wielka współpraca bezpieki.
Niezłomna! Polsko- rosyjska!
To lek jest nad wszystkie leki
i pomoc bratnia i bliska!

W niej siła jest czekistowska,
a nie rosyjska ruletka.
Zatory po wspólnych wnioskach
potrafi zawsze odetkać.

Kazała nam Ameryka,
lecz rząd nasz pragnął jej sam.
Nie będzie nosa w nią wtykał.
Faszysta, moher i cham.

To nie jest ta sama Rosja.
Sojusznik to dziś najlepszy.
Obama po nosie dostał.
Źle mierzył i sprawę spieprzył.

Wszyscy się dziś z Rosją liczą.
Z najsilniejszymi służbami.
Czy czasem nas nie oćwiczą?
Dowiemy się wkrótce sami.

piątek, 25 października 2013

Przyszedł żołnierz do Urszuli



 








Przyszedł żołnierz do Urszuli.
Po żołniersku ją przytulił.
Potem drugi raz i trzeci.
Wyszła z tego trójka dzieci.

Życie mija i czas leci.
Dziś już dzieci mają dzieci.
Wychowane jak należy.
Wszyscy kochamy żołnierzy!

Gdyby nie to nasze wojsko,
kogo byś wysłała Polsko?
Poznała już ziemska kula
kim był żołnierz, kim Urszula.

Zawdzięczamy im tak dużo
Nad pustynną przeszli burzą.
Przelecieli przez pół świata.
Wojsko zawsze lubi latać.

Zawsze też chętnie przytuli.
Zawdzięczamy to Urszuli,
bo gdyby tak dać nie chciała -
kompania by nie śpiewała!

Nie śpiewał by o niej pluton
nie podawał rytmu butom.
I nikt by się nie rozczulał.
W garnizonie jet Urszula!

Poranna



 







Lubię panów z dwudniowym zarostem.
Przeciągnęła mi ręką po twarzy.
Wszystko takie wydało się proste.
Wszystko teraz się mogło wydarzyć.

Lubię takich walczących, odważnych,
którzy śmiało sięgają po swoje.
Zrozumiałem - zaczyna mnie drażnić.
Ja w piżamie i ledwo stoję.

Trudne są te poranne dziewczyny.
Zwłaszcza dla starszych panów - wieczornych.
Jesień długo nie szuka przyczyny.
Czas potrafi przełamać opornych.

Słońce wszystko ubarwia i cieszy,
bo nie będzie go wkrótce za dużo.
Jakiś smutek jesienny mnie przeszył.
Zamyślenie nad długą podróżą.

Jakaś senność z oczami w błękicie
i lenistwo rozlane w pościeli.
Pomyślałem, cóż takie jest życie.
Chociaż takie by inni mieć chcieli.

czwartek, 24 października 2013

Konferencja





 








Dzisiaj wielka konferencja.
Będzie rząd. Magnificencja.
Rabin oraz dwaj biskupi.
Media dały się ogłupić.
Celebrytki. Celebryci.
Napaleńcy. Niewyżyci.
Kwiat młodzieży. Reporterzy.
Kilku takich, co chcą przeżyć.
Na buraka burak mruga.
Ja na służbie. Ja usługa
Niezła dzisiaj kołomyja.
Będzie chryja... będzie chryja!
Są na pewno pederaści
z różnych opcji. Różnej maści.
Zamknij kufer. W spodnie lufę.
Obstawiamy salę, bufet.
W razie czego - na mnie mrugaj.
Ja na służbie. Ja - usługa. 

Podjeżdżają limuzyny.
Słychać szmerek - s...syny.
Takim dobrze się powodzi.
Proszę wchodzić! Proszę wchodzić!
Gospodarz ręki nie poda.
Taka moda. Taka moda.
Pan tu także profesorze?
Aj, nie mogłem trafić gorzej!
Proszę zdjąć te boa z piór!
Wielka dama. Przy niej nur.
Na miejscu już jest komisja.
W wejściu zator. Kłótnia. Scysja.
Garderoba poszarpana.
Pani była obrażana!
A pan kto? - Urzędniczyna!
Ładnie wieczór się zaczyna!

Zagubiła się publika
w oświadczeniach, w polemikach.
Zapomniała profesura,
czym jest grzeczność i kultura.
Wykładowca lży docenta.
Pański tytuł na przekrętach
za komuny uzyskany!
A pan pewnie z tych słomianych,
do salonu przyszedł z gumna!
Pańska głowa - bezrozumna!
Oprócz gwiazdek, nic w niej nie ma!
Niech pan lepiej zmieni temat,
bo pokażę tu każdemu
pewien wyciąg z IPN-u!
Niech zobaczą, kto był świnią!
Krzyczą. Wrzeszczą, aż się ślinią.
Mruga burak na buraka.
Ale chryja... ale draka.
Słyszałem od jego żony,
że jest wciąż niedouczony,
za to córka wyszkolona.
Która to jest jego żona?
Ta wysoka. On jak kajtek.
Na pewno przyszła bez majtek.
Trzeba by ją lepiej chronić.
Chodźmy za nią. Dzwonek dzwoni.

W holu zator dziennikarzy.
Włos rozwiany. Pot na twarzy.
Chaszcze łokci i bicepsów.
Nie pchaj się baranku z plebsu.
Telewizja ma pierwszeństwo!
Krzyki. Ścisk. Kłótnie. Szaleństwo.
Wolna droga dla rzecznika!
Wprost. Agora. Polityka.
I panienki dziennikarki.
Kuso, aż przechodzą ciarki,
aż się oczy do ud lepią.
Tłok. Ściskają. Łapią, Klepią.
Zabierz łapy! Trzymaj w górze!
Ciaśniej, głębiej, mocniej, dłużej.
Mruga burak na buraka.
Ale chryja... ale draka.
Z tamtą byłem na wywiadzie.
Potrzebowska jest przy dziadzie.
Na każdego jest otwarta.
Niezła sztuka. Grzechu warta!
Ustawimy się tuż tuż.
Przyda jej się anioł stróż.

Na parkingu przed budynkiem
chłopak wypił odrobinkę
potem nałożył słuchawki.
Zapytał - Są już migawki?
Siadł  w kontener pod talerzem
i poleciało w eterze:
- Pederaści różnej maści.
- Jak mikrofon trzymaj w garści!
- Niezła sztuka! S...syny.
- Odsuń się pan od dziewczyny!
- Świnia. Wyciąg z IPN-u.
- Obciągaj sobie samemu.
- Ale chryja... ale draka.
- Może lepiej na stojaka.
- Która to ta wyszkolona?
- Pani była obrażona!
- Przemówi magnificencja.
Odbyła się konferencja,
lecz awaria jest na łączach.
Nagrałeś to? Nie wyłączaj!

Na ekranie - jedno zdanie
zastąpiło sprawozdanie.
Poszedł skrót. Dobry dziennikarz
zawsze słucha pułkownika.
Słupki w górę. Trwa kadencja.
Wkrótce telekonferencja!
Na buraka mruga burak.
Jest O.K! Pełna kultura!
Ja na służbie. Ja - usługa.
Na zegarze biła druga.

Polka niewesoła



 












Przyszły czasy niewesołe
humor schował się w padołek.
Sprośny język stanął kołkiem.
Taką mamy teraz polkę.

Wszystko przez grupę badaczy,
która każdą myśl wypaczy,
a jej organ (rozmiar L)
naprowadza źle na cel.

Pokazali na pomniku
jak uciszyć falę krzyku,
nie wyjmując z worka szydła.
Chcą załatwić coś bez mydła.

Wtedy właśnie M jak miłość
bardzo tym się poruszyło
i zaklęło o złamanych
obwiesiach niepokazanych.

Że to już nie te metody
i że liczą się dowody.
Konferencję trzeba zwołać.
Wtedy wyjdzie prawda goła.

Może wyjdzie - może nie.
Humor przepadł. Schował się.
Sprośny język stanął kołkiem.
Taką mamy teraz polkę.

Komunikat poranny Nr 786/2013



 












Tu mówi władza!
Wyciągać szyje!
Władza dosładzać
będzie pomyje!
Nie pchać się! Bydło!
Otwierać pyski!
Władzy już zbrzydło
wlewać do miski.
Od dziś - na głowy!
I prosto w trzewia.
Rusza nasz nowy
podział badziewia!
Telewizyjny.
Internetowy.
Stały. Unijny.
Bełkot prasowy.
Każdy dostanie
swą porcję rano!
Chłam na śniadanie.
Wszyscy to samo!
Nasz komunikat
jak rzygowinę.
Nowość! Unikat!
Sprawcę i winę!
I przypomnienie
kto rządzi wami.
Ruszać się lenie!
Głos wydać z krtani!
Podziękowanie
należne władzy!
Kończyć śniadanie!
Spełniać nakazy!

Komunikat południowy Nr 787/2013

\


 







Słuchaj bęcwale!
Władza przemawia!
Ten, kto się wcale
nie zastanawia
i wierzy w brednie
Macierewicza -
będzie codziennie
karę zaliczał
i na golasa
zaraz po brzasku
z portretem Kwasa
biegał po lasku.
Przed każdą brzozą,
obowiązkowo,
z pokorną pozą,
trzy razy głową
uderzyć musi
czołem w pień drzewa,
aż opór zdusi
i będzie śpiewać
jak władza każe!
I nową wizję
tamtych wydarzeń
przez telewizję
utrwali sobie.
Kto nie posłuchał -
też musi pobiec!

Bez refundacji



 







Literatura ma rysy męskie.
Nos długi. Tłuste poliki.
Z wyraźnym trudem wstaje po klęsce.
Do złej trafiła kliniki.

Był to Instytut trudno dostępny,
bo zebrał calutką wiedzę.
Wiele w nim było rozpoznań mętnych.
Kolega radził koledze.

A ona - dama. Piękna, szalona.
Wyboru wcale nie miała.
Weszła do tego dziwnego grona.
Wytrzeszczu oczu dostała.

Wianek od razu zdjąć jej kazali,
a potem dostała chemię.
Długo się nad tym zastanawiali
jakby ją wcisnąć pod ziemię.

Chcieli, by była do nich podobna,
bo brzydkie teraz jest piękne.
Już zamierzała wyskoczyć z okna,
lecz ktoś ją chwycił za rękę.

A był to chyba duch Mackiewicza,
który jej rozpacz zobaczył.
Przecież nie jesteś dawno dziewicza.
Jam cię za przeszłość poznaczył.

Będziesz  tu Nike karykaturą.
Prześmiewczym złamanym piórem.
Gwiazdą, Jutrzenką, Nową Kulturą.
Za tobą staniemy murem.

Uległa. Wyszła do nich podobna
i teraz ma rysy męskie.
Partyjna walka bywa okropna.
Przemiana oznacza klęskę.

Nikt w niej już sztuki żadnej nie widzi.
Talentu nikt nie dostrzega,
a wielu prosto w oczy z niej szydzi,
że jeszcze chce się ubiegać.

Była jak Milion. Dziś jest Tysiącem,
a skończy pewnie na setce.
Literaturo wracaj do domu,
zmienionej nikt cię nie zechce!

Szła laseczka do laseczka


 










Szła laseczka do laseczka
przydzielonego,
przydzielonego,
przydzielonego.
Przeszkadzała jej w tym teczka
śmiecia różnego,
śmiecia różnego,
śmiecia różnego.

Gdzie jest okolica?
Gdzie jest ten złom?
Gdzie może dziewczyna wyrzucić ją?
Polazła daleko.
Zgubiła dom.
Straszyli bezpieką.
Słyszałem grom.

Przydzielony mi laseczku,
czy mi się nadasz?
Czy mi się nadasz?
Czy mi się nadasz?
I o chlebie i o miodzie prawdę zagadasz?
Prawdę zagadasz.
Prawdę zagadasz.

Co do jadła, to żeś zgadła.
Teraz się nie chwal.
Teraz się nie chwal.
Teraz się nie chwal.
Bo mi tu zaleją sadła
i przyjedzie drwal.
I przyjedzie drwal!

Gdzie jest okolica?
Gdzie jest ten złom?
Gdzie jest ta dziewczyna co kocham ją?
Polazła daleko.
Zgubiła dom.
Straszyli bezpieką.
Słyszałem grom.

środa, 23 października 2013

Jestem liściem



 








 Jak ten żółty liść na słońcu
jeszcze się w słoneczku grzeję,
ale chłody przyjdą w końcu.
Spadną deszcze. Wiatr zawieje.

Jeszcze ciepło, jeszcze w złocie
kołyszę się między swymi,
ale już nie słucham pociech
z myślami tańcząc chmurnymi.

Jeszcze się gałęzi trzymam.
Dumnie patrzę w konar drzewa.
Tak być musi. Przyjdzie zima
i zabierze mnie do nieba.

Jak ten liść złoty na wietrze,
jeszcze błyszczę, jeszcze zdobię
i jesiennym szumię wierszem,
a potem pofrunę sobie.

Nie będę już uwiązany,
przyrośnięty, przytwierdzony.
Ulecę pod nieboskłony.
Na ziemię wrócę spełniony.

Wszystko blaskiem jest związane.
Wciąż się zmienia i jest sobą.
Odlecę i pozostanę
matrycą - boską przyrodą.

Jestem liściem, jestem wiatrem,
mgławicą końca wszechświata.
W pacierze chowam jak w mantrę,
wiarę - przez to mogę latać.

Nie płaczcie!



 









Nie płaczcie biedni, prości tułacze!
Czego wam do życia trzeba?
Prócz rozumienia słów i ich znaczeń,
napoju, kawałka chleba?

Prócz tego grosza w misce jałmużnej,
kiedy was siły opadną.
Prócz szklanki piwa i głowy próżnej,
gdy was z wszystkiego okradną.

Nie płaczcie biedni, bo nie wy jedni
porzuciliście swe strony,
bojąc się nędzy, łaknąc pieniędzy,
świateł, dywanów czerwonych.

Myśląc - Mój Boże! Nie będzie gorzej.
Jakoś się przecież wytrzyma.
Zostawiliście bliskich w oborze.
Rozpadła wam się rodzina.

Nie płaczcie teraz, gdy płaczą oni
pod lichwą cierpiąc i katem.
I daj wam Boże - bierzcie w pokorze
swoją żebraczą zapłatę.

A gdy wam serce wrócić poleci
i dusza spokoju nie da.
Na marnotrawne zawsze swe dzieci
czeka tu ojczysta bieda.

Przebaczy zawsze i nadal kocha
i oczy swe wypatruje.
Przytuli mocno, choć będzie szlochać
i polskość znowu odczujesz.

Wyją syreny



 








Wyją syreny. To ćwiczenia.
Miasto wysyła ostrzeżenia,
że mogą być w nim terroryści.
Chowaj się szybko w kupie liści.

Natychmiast szukaj mysiej dziury.
Popatrz na boki i do góry,
gdzieś czai się niebezpieczeństwo.
Wyją syreny. Długo. Często.

Wyją syreny. To jest próba,
lecz wkrótce może być rozróba.
Władza ostrzega. Władza uczy.
Ludzie głupieją. Sygnał buczy.

Gęstnieje zaraz atmosfera.
Dokąd uciekać? Co zabierać?
Do szkoły trzeba biec po dzieci!
Wyrwie się nieraz epitecik.

Nie może przecież być normalnie.
Wyją syreny triumfalnie.
My tu rządzimy i czuwamy!
Marszów pragniecie? Radę damy!

wtorek, 22 października 2013

Wdzięczność



 









Choć walczyli na wszystkich frontach,
chowano potem ich po kątach.
Na defiladzie ich nie było.
Taka jest anglo-saska miłość.

Gdy znaleziono rozstrzelanych
zbrodniarz został honorowany,
jakby się nic nie wydarzyło.
Taka jest anglo-saska miłość.

W prezencie dostał jeszcze ziemię
i mógł wytracić pokolenie
i władzę miał tu mieć na wieczność.
Taka jest anglo-saska wdzięczność.

A kiedy innym wolność dali
i czaszki swoich pozbierali
i nad nimi chcieli się modlić -
znowu się stali niewygodni.

Ogłuchłe głowy, ślepe twarze
o Smoleńsku, o Gibraltarze
i o Katyniu nie chcą wiedzieć.
Trybunał nie da odpowiedzi.

Państwa zatrzasną sejfy swoje
i nową historię napiszą.
Słowianie? - podludzie i goje.
Oceny żadnej nie usłyszą.

Imperia, Komisja Trójstronna,
Klub Rzymski i masońskie loże
twierdzą, że wdzięczność jest dozgonna.
Ty jeden ją okażesz Boże.

Ulewa aż strach



 









Idzie na nas z pełnym brzuchem.
Z opitym ciężkim podmuchem.
Z pomarszczonym, chmurnym czołem.
Śle pomruki niewesołe. Deszcz.
Trzeszczą blachy wież.
Ziemio siły zbierz, gdy lunie.
Spadnie piorun po piorunie.
Usiecze, spłucze, przemoczy.
Wiatr dokoła się zatoczył.
Poleciały suche liście.
Pełną garścią zamaszyście
posiał nam październik strach. 
Wróble skryły się pod dach,
a gawrony za pniem drzewa.
Idzie, gwiżdże. Deszcz. Ulewa.
Strach się takiej nie spodziewał.
Wdział ostatni łach.

Nie będzie łatwo



 









Westchnę, nie bez racji, myśląc już o Święcie.
O ogromnej liczbie przedsięwzięć podjętych.
O niespotykanej skali operacji
i o władz zacięciu, że nie będzie świętych.

A przecież to tylko przemarsz ulicami
najzwyklejszych ludzi w Święto Narodowe.
Może się nie włączą teraz przebierani.
Może nic nikomu nie nakładą w głowę.

Z drugiej strony siły międzynarodowe.
Światowa technika. Wynajęci spece.
Oddziały specjalne - antyterrorowe.
Obce oraz nasze - służące bezpiece.

Westchnę nie bez racji, bo nie będzie łatwo.
Wielkich prowokacji można się spodziewać.
Zgaśnie telewizja i wyłączą światło.
Czy pójdziesz Narodzie? Spróbujesz się nie bać?

Kwiaty pustyni



 








Nie minęło wiele czasu,
a już dość trudno uwierzyć,
że z tego sztandarów lasu
poznikali gdzieś blogerzy.

Przecież ich tu hufce stały.
Były akcje i okrzyki.
Niedobitki pozostały.
Reszta jest u Republiki.

Część w Ekranie i Gazecie,
Część na redakcyjnych stołkach.
Doczekali swego przecież
ukarani za Matołka.

Pustki świecą na Facebooku.
Poznikali bojownicy.
Władza miała ich na oku?
Wtrącono ich do ciemnicy?

Gdzież tam, teraz na kontraktach
popijają małmazyje.
Wychodzą po pierwszych aktach
i w kasynach rżną w "Co czyje?"

Pozostali nieugięci
niezależni - ci prawdziwi.
Już myślą jak ich przeświecić!
Pozamykać albo wybić!

Nie żałujmy bezpartyjnych!
Sami przecież sobie winni!
Oszołomy i Maryjni.
Barwne kwiaty na pustyni.

Scenariusze



 








Scenariusze
pełne wzruszeń
i dramatów
i przymuszeń,
piszą wielcy reżyserzy.
Drobiazgowo - jak należy!
Możesz wierzyć,
lub nie wierzyć.
Jeszcze raz tę akcję przeżyć.
I gdzieś na nocnym seansie
wylądować po kwadransie.

Dalej gładko się potoczy.
Tekst przedłożą ci przed oczy.
Spektakl skończy się lojalką,
lub ci przetłumaczą pałką.

Gdy motyle lecą w Chile
możesz poczuć się niemile.
Dawne ekranowe chwile
Mogą wrócić jak zły sen.

Scenariusze
pełne wzruszeń
i dramatów
i przymuszeń,
piszą wielcy reżyserzy.
Drobiazgowo - jak należy!
Możesz wierzyć,
lub nie wierzyć,
lecz to zdarza się młodzieży.
I starego nie ominie,
jeśli czasem przyśnie w kinie,
gdy długi seans zalicza
przegapiając Sienkiewicza.

poniedziałek, 21 października 2013

W kropce



 








www kropka
reklamowa szopka
polub kreuj twórz
już
jesteś Panem Bogiem
chcę to znaczy mogę
tworzę nowe światy
i czekam zapłaty
www strona
poruszona
zakrzywiona
czasoprzestrzeń
jesteś jak powietrze
życiodajny
twój świat wirtualny żyje
prawa autorskie czyje
twoje
przebojem
to trzeba do prasy
kaaaasy
nie ruszać
to moje!

A za oknem starym wierszem szumią drzewa.
Spadły deszczu krople pierwsze. Też chcą śpiewać.
Zatańcował wicher z chmurą. Natura jest subkulturą.
Przyszła jesień. Za dojrzałość płacić trzeba!

niedziela, 20 października 2013

Antykomunista



 









Szedł prosto ulicą antykomunista.
Wzrok podniósł do nieba i tak sobie świstał.
Nie dla mnie poprawność. Nie dla mnie gendery.
Nie ma nic za darmo. Kosztują ordery.

Szedł tak, pogwizdywał i gapił się w niebo.
Antykomunistom nie trzeba niczego.
Dziś za przynależność, za salony, sfery -
trzeba kark nadstawiać i cztery litery.

Pyta go stójkowy: Na co pan tak śwista?
To mój tik nerwowy. Wstręt po aktywistach.
Pozostał mi dotąd. Odbija się w głowie.
Żyję w wolnym kraju. Więcej nic nie powiem.

Trafił do psychuszki. Gorzej niż za kraty
z rozpoznanym świrem: "Za Smoleńsk, za Katyń".
Może teraz gwizdać, kiedy ma ochotę.
Świstanie to dzisiaj obrzucanie błotem.

Od tego są inni. Od tego jest władza.
Nie należy władzy w gwizdaniu przeszkadzać!
Świstać sobie może, kto się pewnie czuje,
choćby był złamanym, a policjant ...  

pilnuje!

Goj



 




Obóz
Palec
Odliczani
Franciszek
i Franciszkanin
Konsternacja
przed Obliczem.
Któż to jest ten Gajowniczek?
Nie żyd?
Wstyd.

Władza
Palec
Odrzucani
Franciszek
Kościół Kapłani
Konsternacja
przed Obliczem
Któż to jest ten Gajowniczek?
Nie żyd?
Wstyd.

Obywatelstwo



 








Po nas choćby potop! Potopu nie było.
Za to będzie atom i uleciał sarin.
Wielu pomyślało i w świat wyruszyło.
Będą także do nas licznie powracali.

Nie dla wszystkich teraz Triumfalne Łuki,
a Noce w Lizbonie kosztują zbyt wiele.
Nie słuchano nigdy dziejowej nauki,
za to drogocenni byli Przyjaciele.

Rosja była dla nich jak Morze Czerwone.
Szwajcaria za droga. Jak sen Ameryka,
a w Polsce maceby stoją przywrócone,
ale zrozumienie niszczy polityka.

Trudno teraz głowę posypać popiołem.
Trudno ręce obmyć. Udawać Piłata.
Nie przywrócą miejsca za okrągłym stołem
za ich obrażanie przez tak długie lata.

Za fałszywe weksle. Za ten płacz lichwiarski.
Pogrzebaną wdzięczność i niewdzięczną pamięć -
znajdzie się tu miejsce jedynie dla garstki.
Wielu nie zobaczy Ziemi Obiecanej.

Dobranoc!



 









Nie ma sensu wrzeszczeć, kiedy krzyczą wszyscy
i milczeć, gdy milczą - także nie wypada.
Tylko w ciszy okrzyk będzie wyrazisty.
Gdy wszyscy pytlują - nie ma o czym gadać.

Każda zapalczywość wygląda jak kpina,
a wspólne milczenie w dramat się ubiera.
Kiedy inni milkną, wtedy ty zaczynaj.
Gdy się wydzierają - buzi nie otwieraj.

Gdy twe wystąpienie emocji nie budzi.
Sprzeciwu nie widać i poklasku nie ma.
Widać, nie potrafisz angażować ludzi.
Żegnaj się szybciutko: Czołem! Do widzenia!



sobota, 19 października 2013

Za Ciebie!











Za to,
że potrafiłaś,
Umiałaś,
Z Bogiem,
Chciałaś.
Że nam się odrodziłaś,
Walczyłaś,
Zwyciężałaś!

I po latach zaborów
Polskiego nas uczyłaś
Języka i Honoru
I domem dla nas byłaś.
Nie oddam Cię w zastawy!
W obce ręce i rządy.
W polityczne zabawy.
W globalistyczne prądy.

W niszczenie, zatracenie.
W pogaństwa nowe nurty.
Za kraj mój. Za tę ziemię
U progu, drzwi, u furty
Z bagnetem zawszę stanę,
A nawet z gołą ręką.
I bronić nie przestanę.
Bo Rzecz jest dla mnie Świętą!

Pospolita jest dla mnie,
Dla obcych jest zakazem!
I jeśli rozkaz padnie.
Przegonię stąd zarazę,
Sprzedawców, Targowicę,
Lichwiarstwo i warcholstwo.
Wyjdziemy na ulice!
Znów będziesz wolna Polsko!
 

Gdy umierało miasto aniołów



 







Gdy umierało miasto aniołów
nie zjawił się żaden bóg.
Przerwano nagle talentów połów.
Pielgrzymów wywiało z dróg.

Okrzyki "Holy!" wygasły same.
Powiało nudą z ekranów.
Anioły dziwne, nierozpoznane
stały jak stado baranów.

Przed złotym cielcem boga Oskara
nikt już nie składał pokłonów.
Tylko babunia, zgrzybiała, stara
przyszła tu z miasta aniołów.

Kiedyś na wszystkich była okładkach.
Dla niej był dywan czerwony.
Mówiono o niej - to matek matka.
Pierwowzór filmu ikony.

Napis na wzgórzu biel swą utracił.
Wiatr wykoślawił litery.
Nikt nie podziwiał i nikt nie płacił.
W południe odjechał szeryf.

Tuż po ruinie wież Babilonu
wygasło światło świątyni.
Gwiazdy spadały tu z nieboskłonu.
Dziś błyszczą aktorzy inni.

Czarne diamenty, cyber wodzowie,
rzecznicy i politycy.
Był raj w tym lesie? Nikt tak nie powie.
Anioły śpią na ulicy.

Bez jednej



 










Wieczór brydżowy. Leżę bez jednej.
Wybiła późna godzina.
Dziwne pragnienie do głowy biednej
przychodzić nagle zaczyna.

Bez brakującej trudno wytrzymać.
Pan Piatnik nie był łaskawy.
Nowe rozdanie trzeba zaczynać.
Tak leżąc można wyjść z wprawy.

Bywają lepsze, słodsze wieczory.
Nikt nie zostaje w impasie.
Szczęście sprzyjało mi do tej pory.
Nie zawsze wygrywać da się.

Te październiki ciągną się długo
Weekendy spędzamy w domu.
Po jednej gierce zaczynasz drugą.
Telefon! Przyjdziesz? - Dopomóż...

piątek, 18 października 2013

Rano w Hadze



 









Rano w Hadze, Kałnawardze -
zapomniany prync gruziński,
w miejscu publicznych zgromadzeń
wyraził się w sposób świński.
Zahuczały ambasady
naruszeniem trzech konwencji.
Należy chronić zasady!
Zażądano konsekwencji!

Poruszyła się publika.
Potrzebne są komentarze!
Tylko suchy komunikat?
Jak rozumieć tok wydarzeń!
Kiedyś facet na ekranie
opowiadał wszystkim jaśniej
i każdy miał swoje zdanie.
Wiedział, co się dzieje właśnie.

Przepadł gdzieś autorytet.
Trzymają sprawy w milczeniu.
Teraz wszystko jest zakryte.
O tak ważnym wydarzeniu
na Twitterze w jednym zdaniu
przeczytało już pół Polski
"Nie przeszkadzać przy śniadaniu!
Kałnawardze? R. Sikorski"



 

Przesąd zwyciężony



 







Myślenie ich proste jak kredyt
i przeźroczyste jak szkło:
"Jeżeli nie teraz, to kiedy?"
i "Jeśli nie my, to kto?"

"Czekanie narobi nam biedy!"
i "Może nas drożej kosztować!"
Myślenie ich proste jak kredyt.
Decyzje są ważne nie słowa.

A kredyt jest dobrym naciskiem
i  domy ugina i rządy.
Decyzje są bliżej niż bliskie.
Teorie spiskowe? - Przesądy!

Praska ballada



 








Kiedy na Pradze wieczór zapada,
ludzkie okrzyki nie dają spać.
Stalową idzie praska ballada
będzie o wszystko tu z losem grać.

I gdzieś ma rady, że nie wypada.
Włóczyć się samej. Na rogu stać.
Pamięta Pruszków. Pamięta Dziada.
Praska ballada sprzed kilku lat.

Znają ją Szmulki. Zna ją Targowa.
Na Pradze nie ma czego się bać.
Już za komuny była ludowa.
Teraz na dużo więcej ją stać.

Podorabiała się na koronie.
Przepiła wszystko. Taki gest ma.
Ma tę melodię  jeszcze na koniec
i ze swym losem o wszystko gra.

Bywało lepiej. Bywało gorzej.
Nieraz rzuciło się k... mać.
Tu jest u siebie. Tu wszystko może.
Chcesz z nią zakręcić - to z góry płać!

Kiedy na Pradze wieczór zapada,
życie powstaje. Na metę mknie.
Stalową idzie praska ballada.
Bywało gorzej. Nie jest tak źle.

czwartek, 17 października 2013

Poszła sztuka do nieuka



 











Poszła sztuka do nieuka.
Czego pani u mnie szuka,
bo chyba nie zrozumienia?
Widzi pani - świat się zmienia,
a pani nie ma przebicia.
Czekamy wszyscy odkrycia.
Pomyślała wrócę goła
i zatańczę im na stołach.
Powiszę trochę na rurze
i pokażę się w naturze.
Proszę pani! Z czym do ludzi?
Golizna już niesmak budzi.
W nadmiarze dziś jest na świecie.
Żyjemy jak w kabarecie.
Potrzeba nam wiedzy ziarna.
Sztuka ma być elitarna.
Wybrańców musi zachwycać.
Gołych widać na ulicach!
Poszła szukać tych, co wiedzą.
Wyjechali, albo siedzą,
albo nikt się przyznać nie chce.
Wskazują komisje śledcze
i kładą palec na ustach.
Do dziś chodzi głodna, pusta.
Nieuk pisze biografię.
Też napiszę. Też potrafię
i poszła po pozwolenie,
lecz nieuk był w IPN-nie.
Powstawała właśnie książka
"Goła sztuka na pieniążkach".

Na dworcach nie ma wolnej miłości



 








Zgasł złoty blask tarasów.
W śmietniczce grzebie ćpun,
a mnie do dawnych czasów
dworcowy porwał tłum.

Spóźniony autobus
zasyczał, posiał mak,
a bluesa znów nie dowiózł.
Na bilet kasy brak.

Jest w świecie wolna miłość.
W gazecie, lecz nie tu.
Raz komuś się zdarzyło.
To jeszcze nie ten blues.

Z betonu nie ma tonów.
Warkotem silnik gra.
Jest blues - burza hormonów.
Do ciebie jadę ja.

Ostatnim sennym kursem
spod dworca PKP
i koryntowej córce
nocnego bluesa ślę.