poniedziałek, 16 lipca 2018

Wędrówki piątej doby















To nie było OBE. Jaźń nie odleciała.
Sen mościła sobie. Smacznie ze mną spała.
Dziwne przebudzenie, z nosem tuż przy ścianie.
Miałem zamiar wstać już. Reszta ze mną wstanie?

Nic mnie już nie boli. Włos się nie porusza.
Nigdy w takiej roli nie sypiała dusza.
Uprzedzał mnie wcześniej głos znanych idoli,
że pewnie nie żyjesz, gdy cię nic nie boli!

Ale w piątej dobie - ulga była wielka,
w schorowanej głowie znikła boleść wszelka.
Skąd te błogostany? Trans? Mara? Kabała?
Cały dzień przespany. Sen tak zbawczo działa?

Wiele godzin śniłem. Bez tła i bez akcji.
Wiersz tylko składałem i bez egzaltacji
słowa dokładałem wciąż do poematu,
jak modlitwę - mantrę, płynącą z zaświatów.

Pamiętałem jeszcze, gdy na łóżku siadłem,
anielską opiekę, lub igraszki z diabłem.
Wielki niż nad miastem, leje chmur utworzył.
Mają aberracje w swoich głowach chorzy.

Coś nam myśl zakłóca, coś regeneruje.
Wracam do snu swego. W nim się lepiej czuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz