W stadninie Kurozwęki kopytne jadają z ręki, a inne stoją u żłoba. Karmienia sposoby oba trzymają stado w kondycji i głodni są w koalicji. Są także w zapasie baty. Bywają czasami straty, lecz dobrze większość się trzyma. Wzorowa z Kurozwęk gmina.
Inne już gorzej się mają. Dotacje mniejsze dostają, bo postawiły na świnie, a w życiu zawsze jak w kinie - kto zechciałby pokowboić, to musi też potrafić doić! Gorzej gdy nie ma już z czego. Nie ściągniesz z bydła biednego. Nie wszędzie są Kurozwęki. Nie wszyscy jadają z ręki.
Jednak solidna stadnina kryzysy zawsze przetrzyma, gdy dobrze skład się wybiera. Niedługo ma być premiera poglądowego pokazu jak można, choć nie od razu, dojść do ogromnej perfekcji kiedy się ufa dyrekcji, podobnie jak w Kurozwękach. Bogatych noszą na rękach.
A biedni mogą potupać. Pogwizdać, lub się wygłupiać. Pomachać gdzieś chorągwiami. Opony spalić czasami. Wyjść na ulicę z plakatem. Zagrozić, że może latem powszechnie będą głodować, blokować i protestować. Po prostu - czeka ich męka. Nie tak jak tych w Kurozwękach.
Niech para nie leci w gwizdki. Kocham także feministki!
Ja kocham je wszystkie. Tę z parasolką i tę z gwizdkiem. I tamtą w dużym transparentem. I tę, która w podróż okrętem wybrała się do Ameryki. Kocham te wielkie Titaniki i te malutkie jak czółenka. Każda jest dla mnie jak piosenka, której zapomnieć nie potrafię. Sam już się nieraz na tym łapię, że nie pamiętam już dokładnie - czy to jest ładnie - czy nieładnie tak kochać bez różnicowania i nie mieć wcale rozeznania w tak bardzo obszernym temacie. Widziałem wczoraj na Polsacie dość znaną i szczególną panią i się poddałem patrząc na nią zbyt wielu naraz wątpliwościom. Coś nagle mi stanęło ością i powstrzymało mój apetyt. Może to wiek mój już, niestety, a może zwykłe przejedzenie. Może nieostre już spojrzenie. Może mnie wirus jakiś dopadł, ale ja w niej widziałem... chłopa!
Silni muszą umiar zachować,. a cynicy nabrać pokory. Rozżaleni - smutek swój schować. Trzeba podnieś słabszych i chorych!
Wszyscy muszą uznać wspólnotę mimo swojej różnorodności. Temperować wielką ochotę przewodzenia narodowości.
Trzeba umieć dostrzec proporcje i określić jasno swe miejsce - Uszanować innych proporce. Przestać tylko ciągnąć za lejce.
Jedność trzeba nad wszystko zachować! Suwerenność ma być Świętością! I tożsamość ma być Narodowa! Miejsca obcym wyznaczyć i gościom!
Usiąść razem - jak w jednej rodzinie, a nie w jakimś podrzędnym zajeździe. Przeciwstawić się zdradzie i kpinie. Znaleźć miejsce dla wszystkich w gnieździe!
Nie pytajmy się innych o zgodę. Nowy Polsce zapiszmy Maj. Mimo różnic jesteśmy Narodem I to do nas należy ten kraj!
Partie muszą ustąpić pola. Ordynacje należy zmienić! Niech się w sejmie wyraża wola tych co wolność potrafią docenić!
Władza ma być profesjonalną, a nie tylko wyścigiem szczurów. Droga do niej być musi normalna - przez zasługi dla dobra ogółu!
Tylko troska o wspólne dobro, o dostatek i sprawiedliwość wykorzysta zbiorową mądrość. Na ołtarze wyniesie uczciwość.
Wszystko zrobić to potrafimy, jeśli Ducha wzbudzimy w Narodzie. Nawet gdy się krańcowo różnimy - Idźmy w jednym Ojczystym Pochodzie.
Przez powodzie, podziały, rozbiory szliśmy przecież niełatwą drogą. Omijają nas wojny horrory. Teraz też nam Niebiosa pomogą!
Matrix trzeba nazwać Matrixem i niech kłamstwo nie opuszcza kina, a codzienność jest dla nas wszystkim - od ekranu jest zupełnie inna.
Ważne tylko jest - Jak sam żyjesz? I czy domem dla ciebie jest dom? Jeśli nie chcesz wyjeżdżać na czyjeś - Jak Cejrowski powiedz im - Won!
To jest także Twoja Ojczyzna! Twoja ziemia i ludzie i kraj! Wstawaj Bracie i rację mi przyznaj: Czas najwyższy na Nowy Maj!
Ludzie na placu, Herod w pałacu I wielcy arcykapłani, Brać Barabasza, Krewni Judasza I jeszcze inni - nieznani, Żądali, by To Piłat uczynił, A potem obmył swe dłonie, Bo nikt imperium nie będzie winił, Jeśliby to nie był koniec.
Piłat - namiestnik. Obcy - na służbie, Lecz on ma faktyczną władzę. Zejdą się tłumy, A wtedy, któż wie - Nie powie: - Nic nie poradzę! Takie przepisy. Takie jest prawo I taka jest ordynacja: Najpierw ośmieszyć i ubiczować, A potem za stacją - stacja.
Wielkie Misterium. Przeżyj te chwile Ty dzisiaj w swojej Kalwarii. Cofnij się myślą. Nie chowaj w tyle I tamten obraz ogarnij. Gdzie byś miał miejsce? Co byś uczynił? Jakbyś się wtedy zachował, Gdyby namiestnik na obcej służbie Prawdę i dobro mordował?
Ludzie na placu I ci - w pałacu, Wielcy i arcykapłani, Sąsiadka nasza, Ten kto zaprasza I inni - tobie nieznani Żądają byś się jakoś określił, A ty chcesz odwracać oczy?! Nie wiesz! - Do śmierci? Czy po Zbawienie? - Świat Drogą Krzyżową kroczy.
Przedsiębiorstwo "LUDZKOŚĆ" skończyło selekcje. Dozbroiło straże. Wzmocniło inspekcje i zaostrzać będzie warunki przeżycia, ba nadzieja stada była tycia - tycia, na to że jest w stanie cokolwiek tu zmienić. Każdy porcję chleba powinien docenić!
Przedsiębiorstwo "LUDZKOŚĆ" ma ogromną skalę, ale funkcjonuje po prostu wspaniale i choć wszyscy widzą przeogromne dymy - myślą: - Tam są inni! My się obronimy!
Jest gorzej - to trudno. Jakoś przeżyć trzeba. I tak w końcu wszyscy trafimy do nieba. Strażnicy być muszą i komendantura. Muszą też być kapo, obozowa góra, druty i podziały, codzienne apele. Można przecież przeżyć dostając niewiele.
Przedsiębiorstwo "LUDZKOŚĆ" jest mało wydajne, więc wprowadzać musi stany nadzwyczajne: wysyłki, transporty, masowe niszczenia. Potrafi się zmienić i chce dalej zmieniać!
Jedno zagrożenie przedsiębiorstwu grozi. Obawia się buntu - ucieczek powodzi, bo jeżeli naraz ruszą wszystkie stada - to nie im, lecz Firmie zagrozi zagłada!
Tańsi jesteśmy, ale skuteczni! Kasa i kasa. Szum. I licznych mamy tu podopiecznych! Kasa i kasa. Tłum. Też potrafimy być niebezpieczni! Kasa i kasa. Szum. Nie straszna jest nam daleka trasa! Kasa i kasa. Tłum.
Możemy w kółko chodzić po pasach! Kasa i kasa. Szum. Nawet pokazać się na golasa! Kasa i kasa. Tłum. Protestujemy nawet w pampasach. Kasa i kasa. Szum. Przykuć do pieńków można nas w lasach! Kasa i kasa. Tłum.
Potęgą dzisiaj jest tylko prasa! Kasa i kasa. Szum. Internetowa jest baza nasza! Kasa i kasa. Tłum. Możemy rzesze wielkie pospraszać! Kasa i kasa. Szum. Polska niedługo też będzie nasza! Traj...li...li, kasa, SRUM!!!
Urodził się z białej mgły z rozbudzonych świtem dżdży lekki deszczyk przedwiosenny. Przeciągnął się jeszcze senny i leniwie z łąki wstał. Cicho swe kantyczki grał na kałużach po podwórkach. Przestawał. Chował się w chmurkach, po czym zjawiał się z powrotem.
Narodził się wielkim grzmotem z rozszalałej morskiej piany. Zatoczył się jak pijany. Zawył. Ryknął. Załomotał. Bardzo szybko do nas dotarł. Przygiął nagle czubki drzew i zaczął wisielczy śpiew. Brzęknął blachą. Trzasnął oknem i rozsypał ciężkie krople koralami na chodnikach.
Nagle ucichła muzyka. Niebo szybko pojaśniało. Znów siąpiło i kapało leciuteńko - przedwiosennie. Marzec często naprzemiennie przysyła nam różne deszcze by świat o nim pisał jeszcze, a nie tylko czekał wiosny w zamyśleniu wielkopostnym.
Wypłynąłem na bezrybie. Gość mnie pyta: - W jakim trybie? W trybie pytań do obrazu. Trzeba było tak od razu! Proszę zwrócić się do ściany Na której ma być wieszany. Gdzie ta ściana? Widzę mur! Wyrasta zza pawich piór I go przesłaniają lesby. Nie dostanę się tam! Gdzieżby!
Próbuję płynąć na głębię. Nie bądź taki mocny w gębie! Nie tacy tu już tonęli, Kiedy głębię zgłębiać chcieli. Podpowiemy ci w sekrecie - Wypluskaj się w internecie Spokojniutko, bez zakrętów, Aż trafisz na brak dostępu. Kiedy cię skasują w necie - Zostanie kąpiel w klozecie.
Nie popływam sobie chyba. Na bezrybiu i rak ryba, Lecz on także nie ma głosu. Jestem jak ofiara losu W oceanie niemożności. Na swój los się trudno złościć. Warto nawet go polubić! Próbować się w tłumie zgubić I prześlizgnąć się do ściany.
Pod napisem "Zapraszamy!" Uderzyć trzy razy głową. Potem wrócić na Stalową I pokrzyczeć sobie w tłumie: Niech nie pływa, kto nie umie!
Gdy Naród do boju... Nie chciało się Panom. Uważali widać sprawę za przegraną.
Nie chciało się Panom w jednym rzędzie stanąć. Chcą w różnych terminach walczyć o to samo.
Nie chciało się Panom. Jedni wolą rano i tylko przed bramą sprzeciwiać się zmianom.
Nie chciało się Panom. Drudzy chcą w sobotę. Niech oni wpierw pójdą. My ruszymy potem.
Nie chciało się Panom, by razem gwizdano. Każdy swoje powie. Zakończy się plamą.
Nie chciało się Panom na jednej ulicy... Nie można wymieszać z lewicą prawicy.
Nie chciało się Panom. Kibole chcą sami, bo nie pójdą przecież razem z katolami.
Nie chciało się Panom. Trudność będzie drobna. Tłumów się nie zbierze. To rzecz niepodobna!
Kto tu jest matołem? Tym razem nie powiem! Chyba że się z tego wyłączą Panowie.
A może by tak inaczej :
Ruszcie się wszyscy w swoich dzielnicach. Niech za ulicą ruszy ulica. Gdy się na głównych spotkają drogach, to żadna wielka mundurów trwoga ich nie zatrzyma - dojdą na place. I będzie wtedy całkiem inaczej, bo strach się zrodzi. Może panika. Nie będą marszom drogi zamykać, bo jest ich mało by wszędzie być. Z takim się tłumem nie będą bić, bo by ich zmiotła zwyczajna złość. Ktoś to zrozumie i powie - Dość! I nie za rączkę według marszruty, według godziny, albo minuty - tylko na żywioł i niespodzianie! To jest prawdziwe protestowanie. A potem dalej - pod Komitecik. Niech zrozumieją, że to nie dzieci i nie staruszki lub aktywiści, tylko normalni po swoje przyszli i że się komuś zegar zatrzymał. Zamiast gdzieś stawać. Słuchać dyrdymał - trzeba im zabrać te wszystkie pały. Niech zrozumieją jaki jest mały ich gabinecik i jak jest ciasno, kiedy z protestem wyrusza miasto.
Uschło drzewo pod jemiołą, sczerniało, umarło - bo zbyt długo je jemioła trzymała za gardło i za bardzo na tym drzewie sama rozrastała, a swemu karmicielowi szans żadnych nie dała.
Uschło drzewo pod jemiołą, gdy je opętliła i na żadne młode wzrosty mu nie pozwoliła. Sama się na pniu rozparła, rozsiadła pod słońcem. Wszystkie blaski zagarniała nie licząc się z końcem.
Bardzo łatwo się przenosi, solidnych drzew szuka. Stare drzewa zapomniały o dawnych naukach, że jemioła żadnych brzemion wzajemnie nie niesie, a jest tylko pasożytem żerującym w lesie.
To, że pod nią się całują - niczym jest dla drzewa, bo gniazd żadnych na nim nie ma. Ptak żaden nie śpiewa. Cierpieć musi pod jemioły licznymi ssawkami, a chciało być takie strojne nibyjagodami.
Myślało, że to jest drobiazg. Unieść go potrafi. Nie wiedziało, że je w macki pasożyt ucapił i że odtąd będzie tylko nosicielem - mułem, gdy w koronę swą włożyło jemioły jarmułę.
Ten nie ma szczęścia, kto nie próbuje! Kto już zupełnie bluesa nie czuje. Gdy nie próbujesz, nie czujesz bluesa - wtedy ci obca wszelka pokusa.
Lecz jeśli stwierdzisz, że blues ma sens - To jedziesz jak ten Mercedes Benz i czy się starasz, czy też nie starasz - wszędzie parkujesz! Mówisz: - Gitara!
Zawsze muzyka gra u bluesmenia. Dyski są różne. On się nie zmienia. Inny by może poskromił chuć. Z bluesem - nic z tego. Musisz go czuć!!!
Co by nie mówić o poezji, że braknie kunsztu jej, finezji - ona już nie chce w nic obrastać, a pragnie, jak każda niewiasta, pokazać swoje długie nogi, by nawet ktoś prosty, ubogi mógł wzrok przylepić i podziwiać. Więc nie zamierza nic wydziwiać i prosi, by już jej nie męczyć i nie zakładać jej obręczy. Nie stawiać przed wentylatorem.
To było jakieś bardzo chore zmienianie piękna na brzydotę. Marzy już często, by z powrotem pokazać ją bez przebieranek. By zburzyć tę obskurną ścianę, którą się za nią, w tle ustawia. Nie chce już straszyć. Chce zabawiać! To było dla niej całkiem obce. Miała dla brzydkich być pokrowcem i parawanem dla odmieńców. Fabryką laurowych wieńców i silikonem na reklamie.
Zbyt długo ją trzymano w bramie, aż w końcu wyszła na ulicę. I rozruszała okolicę wysypem wierszy i wierszyków. I nikt nie słuchał gwałtu, krzyków, że się zrobiła pospolita... bo każdy biegł już za nią. Czytał!
Tak sobie żyję, jak daję radę. Jak wszyscy inni poza układem. Pomarudzimy czasem z sąsiadem o tym czy świecić warto przykładem.
Tak sobie żyję, jak świat się kręci i chowam skrzętnie w swojej pamięci, że wszyscy przecież nie byli święci i wcale wielkich nie mieli chęci.
Tak sobie żyję - nadal z dnia na dzień. Kto na co stawia, lub na co kładzie - mnie nie obchodzi wcale, w zasadzie, jak świeża dziura w autostradzie.
Tak sobie żyję - aby do jutra. Nie wiem kto sprzątnął, nie wiem kto ukradł. Kto całą zimę przesiedział w futrach? Czy świętszy Ganges, czy Brahmaputra?
Tak sobie żyję tu bez atrakcji. Wciąż na wewnętrznej tkwię emigracji. Dosyć mam różnych dezinformacji, by niestrawności mieć przy kolacji.
Tak sobie żyję - poza nawiasem i tylko wierszyk napiszę czasem, że jakaś banda ogień pod lasem... Więc czemu tekst mój powraca basem?!
Tak sobie żyję - spokojnie w domu, lecz zdaje mi się - przeszkadzam komuś. Oczekiwaniem jasnego gromu podnoszę sprzedaż im Ibupromu!
Tak sobie żyję - śledzę spod powiek - Co może zmienić zwyczajny człowiek tuż obok siebie, albo gdzieś w świecie? Może!!! Gdy pisze wiersz w internecie!!!
Obraz reklam bulwersuje dziś etyka: "Zły makijaż czyni go nierzeczywistym!" A ja krzyczę: "Panowie! Brońcie języka, bo to przecież nasz Język Ojczysty!"
Trajkotanie na ekranie! Nowomowa! Ten, kto płaci - całkowitą ma dowolność, a to przecież najważniejsza - narodowa - Nasza sprawa. Nasze dobro! Nasza wolność!
Kim jesteś dzisiaj Reika Koda i czy na Ciebie też spadł deszcz? Gdzie byłaś, gdy runęła woda i czy przeczytasz ten mój wiersz? Na starość jednak zobaczyłaś znowu te cienie Hiroshimy. Pamiętasz? Gdy byliśmy młodzi, mówiliśmy - Nie dopuścimy!
Świat jednak nie chciał nas posłuchać. To słuchać musieliśmy my! Jak mam w tej fali cię odszukać? Na piasku potopione ćmy. I naszych marzeń rumowisko razem z planami o atomie. Gdzie jesteś dzisiaj Reika Koda? To przecież nie jest jeszcze koniec!
Zanim wybierzesz się na Fudżi, by gdzieś samotnie śmierci szukać, uwierz - tysiące prostych ludzi, co w drzwi niebiańskie poszło pukać, będzie prosiło o ratunek dla przestraszonych, co zostali. I ja się modlę Reika Koda i myślą wołam Cię z oddali.
Szczekociny i nic więcej! - obraz katastrofy. Prawdę życia pokazują. Wiersza piszą strofy. Szczekociny i nic więcej! - Nic innego nie ma! Nieustannie powtarzany społeczeństwu temat.
Mówili: - Będzie Japonia, lub Irlandia druga, a zostały szczekociny obcym na usługach. Są zielone, ale na nich jedynie ruina. Obraz nędzy i rozpaczy widać w Szczekocinach.
Zwrotnica jest przestawiona - mówiła głowica. To nieprawda! Jest jak było! - krzyczała ulica. To sukcesem się nie skończy! Będzie katastrofa! Jaśniutko się zaświeciło światło - Europa.
Szczekociny wypełniły telewizję, prasę. Nawet tamte sprzed Smoleńska słychać jeszcze czasem. Te spod krzyża, spod pałacu poszły w parlamenty. To nasze koleje losu. Obowiązek święty.
Szczekociny są nam bliższe niźli Częstochowa. Teraz one! - nasza, polska duma narodowa! Pendolino wkrótce ruszy na wielkie stadiony i kierunek "naszej partii" będzie przywrócony!
Szczekociny są i będą! - Taka ordynacja. Nie ma innego wyboru. Jedyna atrakcja. Pokazały jak w soczewce skutek i przyczynę. Żyjesz bracie, chcesz, czy nie chcesz w takiej szczekocinie.
Wielki Teatr Kukiełkowy wznowił przedstawienia. Chcecie żeby małą żabkę w królewicza zmieniać? Uważajcie! Czarownica to nie jest księżniczka! Przedsprzedaż się już zaczęła. Wpłacona zaliczka.
Wielki teatr Kukiełkowy przedstawia swe lalki. Każda umie niebywałe opowiadać bajki. Ludzie lubią przedstawienia i chcą bajek słuchać. Choć historia się nie zmienia - dobra będą szukać.
Chcą by czarne było białe. Nie lubią macochy, a to złe pokrętne małe ma zakończyć fochy. Iwan musi zostać carem. Czas skończyć z Herodem. Zakończenie ma być stałe - ślub z mlekiem i miodem.
Teatr Wielki to rozumie. Musi być atrakcja! Ludzie wkrótce ściągną tłumnie. Wiwat demokracja!
Natolin i Puławianie. Cywile, dwujkarze i ten, który na Ekranie myśli - coś wysmażę. I ci wszyscy, co za kasę, albo bez powodu sprostytuowali prasę szukając dochodu. I ty z szafy wyciągnięty, co już cuchniesz trupem - bojowniku nieugięty - Całujcie mnie w dupę!
Myckowaci katolicy. Kościelni masoni, którzy za krzyż na ulicy chcieliście się schronić i uchodzić za ekspertów, jak tamci ze stoczni. Wy - od marszów i koncertów. Znów usta wyroczni, Którzyście tu pośmiewisko zrobili z biskupem. Odważnie i za to wszystko - Całujcie mnie w dupę!
Marcowi Poszukiwacze, Chłopcy Walterowcy, którzy zawsze chcą inaczej i kochają obcych, coście tu poróżowieli i siedli do stołu razem z tymi co tu chcieli gwiaździstych cokołów i szybciutko powrócili, by rozdawać zupę. Bądźcie teraz także mili - Całujcie mnie w dupę!
Aktywiści, komuniści dawni dygnitarze, artyści - propagandyści, nauk luminarze, którzy zgarnęliście pulę do własnych kieszeni i umieliście koszulę na pałac zamienić mając tylko na uwadze jak wyjść cało z łupem - Wam to samo dzisiaj radzę - Całujcie mnie w dupę!
I wy różne chorągiewki - marny łanie owsa. Sprzedawczyki i kurewki którym całkiem obca jest dziś wszelka przyzwoitość i pojęcie dobra. I ty, dla której mam litość, bo nie jesteś mądra - naturo moja znad Wisły - Mój śmiechu przez łzy - Rób to samo co ci wszyscy - Całuj mnie i Ty!
Oszukani, porzuceni, nieugięci! Opluwani, poniżeni i wyklęci! Pozbawieni swoich domów, swojej ziemi! Poszli walczyć, żeby zginąć, albo zmienić!
Lecz ich los dawno sprzedano potajemnie, razem z tymi wrzuconymi w obcą ziemię, razem z całą konspiracją i narodem - oddał aneks podpisany mimochodem.
Ich zasługi przekreślono polityką. I oddano ich kupionym najemnikom, żeby zwłoki najlepszych obrońców rozrzucili pohańbione gdzieś na słońcu.
A to słońce nazwano zwycięstwem, a karłami - to co było męstwem! I rozsiano kości ofiar różnych nacji na pożywkę powojennych demokracji.
Dzień Zwycięstwa? Czy Dzień Fałszu, lub Dzień Zdrady? Podły układ świętują parady! A my wciąż szukamy grobów tych wyklętych! Nieugiętych, rozstrzelanych - Naszych Świętych!