Z wielu miejsc i z wielu stron
dochodził do ludzkich uszu
ten sprawiedliwości ton.
Rozsądku i animuszu
nakładały się wołania,
lecz nie było rewolucji,
a był czas oczekiwania.
Próżny był zamiar destrukcji.
Zamęt odszedł w inne strony,
ale kurz wojny nie opadł.
Świat się zdawał zagrożony.
Przyjmowała Europa
tłum uchodźców pod swój dach,
głodnych dostatniego życia.
Banki opanował strach.
Pieniądz nie miał już pokrycia.
Z dokumentów Watykanu
wyciekały groźne echa.
Kończyła się era panów.
Tylko Polak się uśmiechał,
bo już nieraz przeszedł swoje
przez wyborcze tarabany.
Teraz innych niepokoje
traktował jak problem znany.
Przywracano słów znaczenia.
Wiersze pisał szary człowiek,
a Listopad kraj nam zmieniał.
Ojczyzno! Jesteś jak zdrowie!
Widzą ci, co utracili
naszą, polską, Jesień Złotą.
Pamiętając, skąd przybyli,
przyglądali się kłopotom.
Martwili się, że kraj zginie.
Że go polski żyd wykupi.
Przejmie resztki na ruinie.
Car wystraszy. Niemiec złupi.
Wyjeżdżali na posługi.
Zachęcała Targowica,
lecz choć marsz nas czekał długi,
szli tu ludzie po ulicach.
Duch powracał zapomniany.
Władza wynosiła krzyże.
Do przełomu i odmiany
z każdym marszem było bliżej!
Z Grobu, z Placu Piłsudskiego
i z Częstochowskiej Kaplicy,
z okna Papieża Naszego
powiew czuli dostojnicy.
A że ruch był narodowy
idącego pokolenia,
chcąc, czy nie chcąc, zgięli głowy.
Zrozumieli - Muszą zmieniać!
I choć nadal dzieli Unia -
zło się u nas nie ugości.
Woli dobrobyt zaludniać
widząc Marsz Niepodległości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz