poniedziałek, 24 lipca 2017
O Wallenrodzie - mądrość po szkodzie
Nie znała chwila ani wieczność,
jak bolesna bywa niewdzięczność
i nawet Obiecana Ziemia
nie znała słów odwzajemnienia,
a pewien odzyskany kraj
wdzięczności nie czułby za Raj
i chciałby, żeby demokraci
za wdzięczność musieli mu płacić.
Choćby pozycją lub wpływami.
Mogliśmy się przekonać sami,
ile taka wdzięczność kosztuje,
kiedy się o nią procesujesz.
Nawet na rynku w Jarosławiu
nie raz się pewniak na tym zawiódł,
a spór o niewinnym wyglądzie,
zazwyczaj kończył się na sądzie.
Gdy ktoś się sparzył - to uwierzył,
do kogo taki sąd należy
i zawsze, bez względu na cenę -
sąd władcą jest i suwerenem.
Wiedzieli z palestry prawnicy,
na jaką wdzięczność można liczyć
i ile z siebie trzeba dać,
by dawać, ale także brać.
Nikt nie musiał być stale świętym,
bo układ szczelnie był zamknięty.
Gdyby wypadek się przydarzył,
ktoś nad tym wszystkim stał na straży.
Był niby nieznaczącym graczem.
Drugorzędnym chleba zjadaczem,
wdzięcznym wyborcom, bogobojnym,
uczciwym, prawym i spokojnym,
lecz gdy kryzys dotknął Zakonu,
tylko on jeden mógł mu pomóc.
Nie wierzyła załoga młoda
w prawdziwość czynów Wallenroda.
Wolała ścierać sie na placu,
a on w najwyższym był pałacu
i miał decydujący głos.
Teraz się wszystkim śmieje w nos
i nowe ścieżki tym wytycza,
co nie czytali Mickiewicza
i już myśleli o niedzieli,
a w poniedziałek oniemieli.
Na przyszłość, całkiem serio - radzę,
mieć i ten wierszyk na uwadze.
Uważnemu może się uda,
odnaleźć spokój w grze na dudach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz