Filharmonicy lubią dysharmonię.
Chwile sprzeciwu. Odmienność estrad.
Już zarzucili jawną ironię,
odkąd Czerwona gra im Orkiestra.
Pewnie z rąk obcych biorą zapłatę
i chcą wyrzutkiem zostać narodu.
O wiele lepiej grali pod batem,
niż za wezwaniem genów i kodu.
Rewolucyjna drzemie w nich nuta
i w tubie mają, kto ich odbiera.
Może już przyszli w dziurawych butach
przy elegancji wicepremiera.
Przesiąkli pewnie "Skrzypkiem na dachu",
lecz zagubili uśmiechu luz.
Zamiast chochoła słoma obciachu
wypełnia teraz świątynie muz.
Tylko im w głowach lira korbowa
dawne koncerty jeszcze rzępoli.
Buczą bezładnie. Zabrał im słowa
żal po upadku dawnych idoli.
To się nie skończy żadnym "Weselem"
a "miałeś chamie..." ktoś znowu powie.
Dziś nie przystoi klaka w kościele.
Sztuka niechętnie ulega zmowie.
Drży ręka rynku prowadząc smyczek.
Z oczu uciekły wszystkie bemole.
Orgii na scenie żąda prawiczek,
a pan dyrektor utracił stolec.
Filharmoniści wstydu nie mają.
Przecież w harmonii brak demokracji.
Tak muszą zagrać, jak zagrać mają.
To nie jest miejsce manifestacji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz