piątek, 2 września 2016
Ot, taka sobie opowieść...
To była młoda lekarka
i nocny pacjent - staruszek.
Czas mijał im na pogwarkach,
nawet sympatii okruszek
zrodził się w tym gabinecie
pustej dyżurnej przychodni.
Oboje w nocy samotni
liczyli wolno godziny.
Nie było niczyjej winy,
zadecydował przypadek,
że noc tej młodej dziewczyny
zajął nie młodzian, lecz dziadek
i trochę filozoficznie,
ze smutkiem, sentymentalnie,
chciał mówić katastroficznie,
nagle się poczuł normalnie.
Bo nawet nie wypadało
tak delikatnej istocie
deprecjonować swe ciało
i szukać u dziecka pociech.
Mówić o życiu ze smutkiem
o przejściach i o chorobach.
Troski się stały malutkie
i ton zmieniła rozmowa.
Serce bić lepiej zaczęło.
Coś się zmieniło z ciśnieniem
i zdrowia nastąpił przełom
i można rzec - uzdrowienie
spłynęło do gabinetu,
nocą na śpiącym Grochowie.
Nie ma w tym żadnych sekretów.
Ot, taka sobie opowieść.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz