piątek, 31 stycznia 2014
Ostatnia scena
Najtrudniejsza jest decyzja:
Już się żegnać? - Jeszcze nie?
Trudno się do obaw przyznać,
a jak będzie? Bóg to wie.
Tyle razy się powiodło.
Zawsze trzeba mieć nadzieję.
Tak trudno ocenić chłodno,
gdy spostrzegasz - źle się dzieje.
To szczególna bardzo rola.
Wejście starego wiarusa.
Żegnaj miła. Trąbka woła.
Los może sprawić psikusa.
Jak ją zagrać? - Dramatycznie?
Czy lepiej obrócić w żart?
Czy nabożnie - demonicznie
odczytać ostatnią z kart?
Zwykle kończy się spojrzeniem.
Dłuższym. Bardziej przenikliwym.
Wielkie sceny są milczeniem.
Dramat staje się prawdziwym.
Wysoka jak góra. Głęboka jak rzeka.
Na pierwszych stronach "Ekranu".
Na scenach z zaśpiewem w głosie.
Kolekcjonerka peanów.
Żegna ją dzisiaj "Pokłosie".
Wielka, wysoka jak góra.
Mała jak mysz w niej zrodzona.
Słów nie znajduje kultura.
Znajdzie je pewnie ambona.
czwartek, 30 stycznia 2014
Z okna bez widoków
Pijany żołdak zrobił jej dziecko.
Mąż nie powrócił z niewoli.
Miała dokoła władzę radziecką.
Boże tyś na to pozwolił?
Przez długie lata w starej fabryce
zwijała z drutu sprężyny.
Synuś od dawna jest w Ameryce.
Ona tu nie ma rodziny.
Zakład zamknęli. Pracy nie miała.
Emerytura jest niska.
Została sama. Żyć tak nie chciała.
Mieszkanie - jej cała przystań.
Zwroty majątku. Nie ma wyjątku.
Czynsze są w centrum wysokie.
Płaciła jeszcze coś na początku.
Coś ją ciągnęło do okien.
Przyszli wysocy. Okiem rzucili.
Pozostawili żądanie.
Nie namyślała się ani chwili.
Zmieniła tylko ubranie.
Nie chciała by ją tak oglądano
w kapciach i starym szlafroku.
Poszli mieszkańcy kiedy chowano
życie bez żadnych widoków.
Czekamy na cud
Kto przetrzyma ruską zimę
i utrzyma dom, rodzinę
w jakim takim stanie,
kto wytrzyma na Majdanie
rozgrzany od środka,
kogo milicja nie spotka
przed wejściem do domu,
ten zwyciężył i dopomógł
brukselskim nadziejom.
Chłodne wiatry jednak wieją.
Putin grzeje dłonie.
Orzeka na koniec,
że nie jada wieprzowiny,
a w Unii zdziwione miny.
Jak to? I od kiedy?
Wpędzi nas do biedy!
Czy nie taka jest, jak trzeba
z Tablicą Mendelejewa
i uszlachetniaczem?
Nie umiemy już inaczej!
Jadamy koszerne.
Widoki mizerne.
Partner strategiczny!
Plan był chimeryczny.
Nie poszło jak trzeba.
Śnieżek sypie z nieba.
Do Afryki misje!
W szpitalach komisje,
a na drogach zator.
Gdzie był ordynator?
Czego nie mógł przerwać?
Pielęgniarki w nerwach.
Przecież będą pytać?!
Miało już nie sypać,
ale pada dalej.
Rosja najwspanialej
pokaże się w Soczi,
a nam "Dni i Noczi"
zastąpią "Wesele".
O gender w kościele
zrobiło się cicho.
Tylko Piast z Rzepichą
knują postrzyżyny.
Spod śnieżnej pierzyny
styczeń nie wyłazi.
Ludzi bardzo razi
wiadomości chłód.
Przestał śpiewać Kazik.
Czekamy na cud.
Zapowiadają ocieplenie!
Gdyby nie to ocieplenie,
Amerykę, (może Ziemię?),
skułyby lodowce.
Dlatego o zapylenie
dbają odrzutowce.
Węgiel, zwłaszcza ten, c cztery,
nie służy naturze?
Pokażmy cztery litery
tym znawcom na górze.
Na mrozie świniom zagroził
afrykański pomór.
Ten, który państwem dowodził -
na zwolnieniu, w domu.
Koszopały, dymy, pały.
Nie damy się mrozom!
Budujemy świat wspaniały -
oświadczył Barroso.
Przyleciał Szef Pentagramu,
gdy Kneset wyjechał.
Będzie strajk TV- programów.
Czas by się uśmiechać.
Powagi w tym wszystkim nie ma.
Cyklon gdzieś szaleje.
Wiersz jest może nie na temat,
ale świat się śmieje.
środa, 29 stycznia 2014
Pięć kilometrów od Prania
A chociażby po pół litrze
powiesz - kocham! Usta wytrzesz.
Pójdziesz. Usiądziesz nad Nidzkim
i zanucisz o tym wszystkim,
co rzuciło cię do Prania,
a jak kurki wodne, zdania
rozpłyną się w krąg leniwie.
Pachnie las mokrym igliwiem.
Czy jest rajem? Czy jest grobem?
A w głowie rodzi się "Niobe".
Nie zamienisz czucia w skałę
i westchnienia interwałem
nie zmienisz barwy tęsknoty.
Puszcza, chaty, lasy, płoty
i mazurskie uroczysko
to poeto nie jest wszystko.
Jeszcze jest to duszy granie,
ta rozmowa i kochanie
i jest ona z zsiadłym mlekiem,
a słowa - bliskie, dalekie
odpływają w wody toń.
Gdzież ten laur jest na skroń?
Chyba, że korona z głogów...
Woda, łodzie. Ludzie połów.
W sieci myśl się łuską błyska.
Pranie. Puszcza. Uroczyska.
O pięć kilometrów Zgon.
Nie uderzę w smutny ton,
bo to wszystko wciąż tam jest.
Tylko odszedł stary pies
i kota przejechał TIR.
Na krzesełku Kiry kir
zostawiony wiotko zwisa.
Czytam wiersz. Słuchają. Cisza.
Niełatwo tam żyć
Niełatwo jest żyć, gdzie stwardniały bezduszne sumienia.
Nie można tam śnić, że na lepsze pozmienia się świat,
bo obawę o być przywołują stare rozliczenia,
a rachunki za śmierć zakłamany postrzępił wiatr.
Niełatwo jest żyć, gdzie żądanie stalowe ma oczy.
Nie można wciąż kryć. Za plecami ukrytą mieć dłoń,
bo obawa o być zawsze umie się w gniew przeistoczyć.
Oczy schować za tarczą. Twarde kaski zakładać na skroń.
Niełatwo jest żyć, gdzie dyktatem historię się zmienia,
a zapomnienia nić w bezrozumną zaplątano sieć,
bo obawa o być, jak jemioła jest bez korzenia
i jak wzburzona rzeka, wie że źródło swe musiała mieć.
Niełatwo jest żyć, tam gdzie słowa nie mają znaczenia.
Gdzie nad każdym milczeniem oszukańczy rozwieszono szyld,
bo obawa o życie i o przyszłość ludzkiego istnienia,
każe szukać - Kto Karzeł? A kto, może, parszywy jest Żyd?
Patrzę w ekran nad herbatą
Ja najmniejsze mam powody, by narzekać.
Jestem tylko przeziębiony i mam katar,
A tam ludzie myślą: - Zostać? Czy uciekać?
Marzną. Stoją, choć się pewnie boją bata.
Siedzę sobie, patrzę w ekran nad herbatą,
Na kretyńskie oświadczenia, władz popisy,
A tam sądy i więzienia śnią się katom.
Kombinują jak uderzyć w tych z ulicy.
Ja w herbatce umoczyłem herbatniczka
I wspominam dawne metody komusze.
Tam partyjni, często w białych rękawiczkach,
Obmyślają jak narodom złamać duszę.
Wierszyk piszę. Widzę kaski, śniegu czapę.
Garniturki i krawaty na mównicy.
Nie narzekam. Jeszcze ciepłą mam herbatę,
Lecz świat wkrótce pozmieniają politycy.
Zło jest bliskie. Niedalekie. Tuż za miedzą,
A rozłazi się po świecie jak zaraza.
Już forpoczty złego u nas także siedzą.
Większość jednak, nie chce tego zauważać.
Ja najmniejsze mam powody, by narzekać.
Jestem tylko przeziębiony i mam katar,
Lecz choć miałbym lepszych czasów nie doczekać,
Wiem za wszystko są rachunki. Jest zapłata.
wtorek, 28 stycznia 2014
Przy pacierzu na Majdanie
Przemoc jest i są tam ludzie.
Pewnie myślą też o cudzie.
Młodzi. Nie poznali strachu.
Jeszcze liczą: - Może Zachód,
a może opamiętanie...
Może mnie się nic nie stanie.
Są tu słabsi przecież.
Nie zrobią krzywdy kobiecie.
Ja się złapać nie dam.
Wiedzą, co to bieda.
Wiedzą, czym jest prawo.
Wiedzą, że nie jest zabawą
walka z dyktaturą.
Chcą kraty wyrywać murom.
Gołe mają ręce.
Chcą wolności i nic więcej,
ale ta jest droga.
Modlą się do Boga
o wsparcie i siły.
Miejsca dla nich na mogiły
są już wyznaczone.
Oddziały rozprowadzone
czekają rozkazów.
Nie pomyślał ani razu
żaden młody chłopiec,
że to zło potrafi dopiec,
umęczyć, zabijać.
Szczęście może sprzyjać,
ale może zawieść.
Są decyzje. Jest po sprawie.
Nie ma już powrotu.
Niech cię synu Anioł strzeże.
Wiersz niech będzie ci pacierzem.
Noc zapadła. Gotów?
Dziad z lirą
Chodził dziad z lirą w obłędnym kraju
i tęskne pieśni śpiewał o Bogu.
Prostak pieniądze składał w Seraju.
Drażnił go widok włóczęgi w progu.
Psy kazał spuszczać. Z kijem słał sługi.
Bał się tej pieśni. Nie znosił nuty.
Takich pieśniarzy nie było drugich,
ale pieniądzem świat był zepsuty.
W krąg grzmiały beczki jak tarabany
zagłuszające śpiew i modlitwę.
Potokiem krzyku w pianie reklamy
media polszczyźnie wydały bitwę.
Znały więc dziada drogi piaszczyste,
zgubione wioski, zaspane sioła.
Wciąż pamiętały pieśni ojczyste.
Słuchaczy pieśniarz miał dookoła.
Łza się niejedna z oczu toczyła
i serca drżały wielkim wzruszeniem,
gdy się melodia dawna zjawiła.
Dobro już było tylko wspomnieniem.
Tylko westchnieniem i pamiętaniem.
Tylko różańcem z Radiem Maryja.
Zamknięciem w domu. Oczekiwaniem,
że pieśń powróci - dzisiaj niczyja.
Wieść się rozniosła niepokojąca,
że wkrótce lasy będą sprzedane.
Dziad już nie będzie swej struny trącał.
Błądzenie będzie tu zakazane.
Ekrany staną w autostradach.
Kamery będą strzegły poboczy.
Nie będzie mowy o żadnych dziadach
Strażnik im zaraz proces wytoczy.
Lira zawiśnie w muzeum sztuki
tuż przy zbolałym Panu Jezusie.
Pieśń może będą pamiętać wnuki,
nim nowa mowa rozgości tu się.
NFOZ
Katar zatkał nos
barwy - jasny wrzos.
Nie pomogły - miód, herbata,
czosnek i krople na katar,
opłacony NFOZ.
Załzawione oczy.
Nos pełen wybroczyn.
Opaska, szalik, chusteczki.
Połknięty zapas apteczki.
Zatłoczony ZOZ.
Sposoby domowe.
Soki malinowe.
Wanna, masaż i kamfora.
Pozdrowienia od doktora.
Zachrypnięty głos.
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Czy zapomnę?
Żadnej czci nie dam przekleństwu.
Nie odda brata rodzeństwu.
Żonie - męża. Ojca dzieciom.
Nie odda, choć lata lecą.
Żadnej czci szaleństwu nie dam.
Nie uzyskam nic. Nie sprzedam.
Nawet za ocalonego,
nie chcę fanfar. Nic takiego!
Ktoś dla siebie znamion żąda.
A ja myślę: - Jak wyglądał?
Sama skóra. Same kości.
Był o krok już od wolności.
Czy te wieńce są dla niego?
Czy dla czegoś wciąż żywego,
co zostawia nas w zadumie.
Czego nigdy nie zrozumiem.
Ktoś za mnie lepiej rozumie.
Wytłumaczyć sobie umie.
Przyjeżdża. Chce zapamiętać.
Dla mnie to strefa przeklęta.
Nie chcę tu nikogo uczyć.
Złości, żalu w drutach włóczyć.
Pytać wciąż dlaczego Jego?
Czy zapomnę? Nic takiego.
Biały całun pokrył ziemię
Biały całun pokrył ziemię.
Odszedł sołdat. Przyszedł Niemiec.
Nie przeminął zapach dymu.
Śnieżek biały. Czerń kominów.
Biały całun pokrył ziemię.
Wśród chałatów poruszenie?
Nie chałatów. Kapeluszy!
A śnieg prószy, prószy, prószy.
Biały całun pokrył ziemię.
Miał być pokaz. Jest milczenie.
Wszyscy wiedzą, co pod spodem
Jak ma naród żyć z narodem?
Milczą ludzie. Milczy ziemia.
Najważniejsze rozliczenia?
Miłosierdzie? Lichwa? Kadysz?
Czy muzea i parady?
Krzyża nie ma. Wyniesiony,
a z obrazu Wyświęcony
patrzy przez swe okulary
na świat nowy - jakby stary.
Odszedł sołdat. Może wrócić.
Nikt się z Niemcem już nie kłóci.
Między ludźmi niepokoje.
Oczy zimne. Rząd wie swoje.
Patrzy sąsiad na sąsiada,
a śnieg pada, pada, pada.
Pod całunem milczy ziemia.
Czeka swego wyświęcenia.
Lecz na razie jest towarem.
Przyszło nowe - jakby stare.
Licytują martwe dusze.
Całun biały. Fala wzruszeń.
Te wcześniejsze. Te późniejsze.
Wasze - nasze. Moje pierwsze!
A tamte - nierozliczone?
Włożyć myckę? Zdjąć koronę?
Biały całun pokrył ziemię.
Odszedł sołdat. Przyszedł Niemiec.
Klimat podobno się zmienia.
Oszustwem są ochłodzenia.
Wspomnienia są jeszcze ciepłe.
Byłaś rajem. Byłaś piekłem.
Byłaś Ziemią Obiecaną.
Nie będziesz rozszabrowaną!
Ognie palą u sąsiada.
U nas pada, pada, pada.
Na wieńce i na napisy,
na wspomnienia i kryzysy.
Na wolności wyprzedaże.
Na Kraków, na Kneset, straże.
Na to, co się wielkim śni.
Jeszcze tu żyjemy MY!
I choć nas nikt nie zapyta,
cierpliwa Rzeczpospolita
nie takie już przeszła zimy.
Pada. Pada. My patrzymy.
niedziela, 26 stycznia 2014
A jednak mi żal
Ś.p. Bohdanowi Porębie - poświęcam
Nie przykucnie żaden kucyk.
Żadna sowa nie zahuczy.
Nad mogiłą człowiek prawy
pieśń zanuci Okudżawy.
Bo jednak mi żal...
Widowisko na Grunwaldzie
i Matka Boska w Gietrzwałdzie.
Hubalczycy na mszy świętej
też zanucą. Człek przyklęknie.
Bo jednak mi żal...
W drzwiach się jednak nie pojawi.
Nie przemówi. Nie poprawi
obcej i fałszywej nuty.
Na tym gardło zdarł i buty,
więc jednak mi żal.
Geopolityka
Wesprzeć Ukrainę,
czy chronić Asada?
Robić dobrą minę?
Jakoś się dogadać?
Gdy wiadomo: - Ciału
bliższa jest koszula.
Czy działać pomału?
Czy po świecie hulać?
Tu i tu jest ropa.
Tu i tu jest gaz.
Wschód, czy Europa?
Na decyzję czas.
Geopolityka.
Mocarstwowa gra.
Iskier nie dotykać!
Kij dwa końce ma.
Unii wszystko szkodzi
i Unia zapłaci.
Bat poczują młodzi.
Bankier się wzbogaci.
Jeden rynek padnie,
a inny powstanie.
Ludźmi grać nieładnie,
lecz to takie granie.
To jest to!
Pięknie... gdyby nie metody.
Zaprasza się na rozmowy.
Jak najwięcej. - Wszystkich naraz,
żeby mniejszy był ambaras.
Potem mały szczegół drobny.
Zawsze nieprawdopodobny.
Taki nie do uwierzenia.
Łaps! I wszystkich do więzienia!
Nikt nikogo nie uprzedzi.
Wszyscy w domach winni siedzieć
i spokojnie tylko czekać
na spełnienie praw człowieka.
Najważniejsza - logistyka.
Tajemnica. Gra muzyka.
W telewizjach dobre wieści.
Jeszcze problem: - Gdzie pomieścić?
Bratnia pomoc tu się przyda.
Nikt nie piśnie. Nikt nie wyda,
a koszarów przypilnuje.
Siedzi sztab. Główka pracuje.
Cichutko, jak mysz pod korcem.
Ma się w końcu dobre wzorce
i praktykę... że ho, ho...
Wszyscy wiemy: To jest to!
* * *
Przepraszam! Która godzina?
Policyjna się zaczyna,
więc już chyba czas na pana!
Rozmowa kontrolowana!!!
sobota, 25 stycznia 2014
Jak tam zdrówko panie Brzeziński?
Stan wojenny. Internowania
i ucieczka ludzi na zachód.
Ostre prawo. Prześladowania.
Niewygodni pójdą do piachu.
Prości ludzie dramat odczują.
Inni kułak zacisną. Pogrożą.
Wielcy gracze karty przetasują
i na stole okrągłym położą.
A imperium urządzi fetę.
Światu znowu swą siłę pokaże.
Ustalenia nie były sekretem.
Awers, rewers - pieniądza dwie twarze.
Jak tam zdrówko panie Brzeziński?
To był pański pępuszek świata!
Nowy podział pomysłem był świńskim.
Świat odmieni na długie lata.
W końcu to są regiony, prowincja.
Zamieszkują ją groźni Słowianie.
Ameryka w słabiutkich kondycjach,
a tu życie nad wyraz jest tanie.
Masoneria ma stopnie wysokie.
Tylko kroczek je dzieli od nieba.
Informacja jest dzisiaj obłokiem.
Znów zabraknie pokoju i chleba.
Dobrze jeździć jest palcem po mapie.
Akermańskie wspominać burzany
i daleko, cztery mile za piec
wysłać wszystkie nakreślone plany.
Toż to tylko są ludzie, wyroki.
Tylko koszty i straty i zyski.
Można będzie się wesprzeć pod boki.
Uśmiechnięte pokazywać pyski.
Stan wojenny. Internowania
i ucieczka ludzi na zachód.
Ostre prawo. Prześladowania.
Dołów nigdy nie zbraknie i piachu.
Lawrence z Arabii
Ognie i mrozy.
Pały, powrozy.
Nadzorcy i społeczeństwo.
Sąd kapturowy.
Kaski na głowy!
Bezprawie. Przemoc. Szaleństwo.
Lawrence z Arabii
fajeczkę nabił
rozmyśla sobie o świecie.
Kto szmal zagrabił,
ludzi oszwabił,
podpala, burzy i gniecie?
Trwa przedstawienie.
Wśród dymów cienie.
Plany. Przepływy. Fortuny.
Świat poruszony.
Płoną opony.
Nie rozumieją rozumy.
Lawrence rozumie.
Słucha co w Dumie
i czyta raport Kongresu.
Od Goldman Sachsa
otrzymał faxa:
Stawiaj na bankructwo Kresów.
Wjadą? - Nie wjadą!
Będzie pomocą, czy może zdradą?
Ludzka niepewność: Wjadą? - Nie wjadą?
Czas się przyglądać dawnym przykładom.
Wjadą? Nie wjadą! - Nie wjadą? Wjadą!
Młodzi nie znają. Sen śni się dziadom.
Nie wjadą! - Wjadą! Wjadą - Nie wjadą!
Czy da się przetrwać za barykadą?
Wjadą? Nie wjadą! - Nie wjadą? Wjadą!
Wszystko już było! Ocet za ladą.
Nie wjadą! - Wjadą! Wjadą - Nie wjadą!
A może jednak okrągły stół
podzieli ludzi znów pół na pół?
Patrzymy na to nie tak z oddali.
Nikt przed zachodem dzionka nie chwali.
Gdy się rozpędzą i jednak wjadą -
może się u nas powtórzyć Radom.
Mogą nas także zwieźć na stadiony.
Przezorny zawsze ubezpieczony!
piątek, 24 stycznia 2014
Ballada po PGR Klewki
Wojna to wojna. Ktoś miał źle w głowie
i padło: - "Klewki" w izbie sejmowej.
Kogo tam macie w tym rządzie waszym?
Nacisk jest duży. Jest czym postraszyć.
Z władz musi odejść. Problem w tym - jak?
Trzeba go podejść. Potrzebny hak.
Akcja jest dobra. Nagle - niewypał!
Ktoś puścił parę. Ktoś się wysypał!
Wprost na lotnisko pognał z Marriottu.
Rząd się rozsypał. Dosyć kłopotów.
PiS nie miał odtąd za sobą służb.
Rósł czarny pi-ar, nie brakło gróźb.
Co było dalej już wszyscy wiedzą.
Minęły żale. Nic nie powiedzą.
Osób z tej baśni nie ma na świecie.
Można wydumać wiersz w internecie.
Nie warto pytać o te miliony.
Nie ma w tej sprawie nieumoczonych.
Trybunał w Hadze, Kongres, posłowie.
Wojna trwa nadal. Są talibowie.
Coś się do mediów powoli sączy.
Wojna to wojna. Czas wiersz zakończyć.
Czy był prawdziwy? Ja w to nie wierzę!
Są tylko świnie po PGR-rze!
Votum
Nie było zwrotu
w walce o votum.
Już po raz dwudziesty szósty.
Wysokich lotów!
Góra kłopotów.
A jaki wynik? - Śmiech pusty.
Nie dla idiotów!
Walczyć był gotów
i krytyk i złotousty.
Sejm dziwnych splotów
pełen bełkotu,
lecz przecież mamy zapusty!
Ogniem i mieczem
Rozpierzchła ćma się po lasach.
Spokoju już nigdzie nie ma.
Lud ognie pali w szałasach.
Jarema idzie! Jarema!
Petycje ślą atamany.
Złość im się kurzy spod czachy.
Wzmocnione palem kurhany.
Jarema idzie! Gdzie Lachy?
Nie ruszą się senatory.
Ruś tylko ogniem zapłonie.
Pałace runą i dwory.
Zerwano pakty. To koniec.
Chmiel zwodzi i w siłę rośnie,
chce Ordę Krymską poruszyć.
Myślano wcześniej o wiośnie.
Zaczęto już lody kruszyć.
Zapłaczesz się Ukraino.
Korona stratę poczuje.
Już wiesz, co było przyczyną.
Z diabłami się nie paktuje!
Nie miałaś ziemio wyboru
i ty nie miałeś człowiecze.
Pieniądz nie miewa honoru,
a rządzi ogniem i mieczem.
czwartek, 23 stycznia 2014
Słoneczko
Na południowej półkuli
wśród antenowych urządzeń,
w białej zimowej koszuli
wyjrzało na chwilę słońce.
Leżało dziś do południa.
W łóżeczku zjadło śniadanko.
Nie można chorych zatrudniać.
Wzmocniła je kawa z pianką.
Leniwie się przeciągnęło
po dachach i po kominach.
Promykiem ostrym błysnęło.
Spojrzało - późna godzina.
Na szczęście katar ustąpił
i chmura zniknęła z czoła.
Zimowy dzionek już zwątpił,
czy jeszcze się podnieść zdoła.
A ono, choć blade, grzało.
Spłynęło ciepło po grzbiecie.
Tak mało trzeba, tak mało,
by żyć się chciało na świecie.
środa, 22 stycznia 2014
Chłopcy z mojego podwórka
Chłopcy z mojego podwórka -
harcerze i rozrabiaki.
Nie dla nich była rozbiórka.
Nie grali ról byle jakich.
Nie obrastali też w piórka,
w jakie obrośli pętaki.
Chłopcy z mojego podwórka
nie chcieli żyć wśród jednakich.
Spieszyli się całe życie.
Sam Pan Bóg wiedział do czego.
Nie zawsze źle, przyzwoicie.
Dziś zabrał nam następnego.
Chłopców z mojego podwórka
ubywa na każdej zbiórce.
W obwódce czarnej laurka
podsuwa myśli, że wkrótce...
W pamięci ciągle się śmieją
wesołą, dziarską gromadą,
a wiatry chłodne wciąż wieją.
Oni w nich jadą... i jadą.
Dlaczego w takim pośpiechu?
Nie mogą doczekać zmiany?
Wiemy, nikt nie był bez grzechu,
lecz tylu było kochanych.
Wyrosły wysokie drzewa.
Nie gwiżdże nikt na nikogo.
Czy spieszyć się aż tak trzeba?
Iść można noga za nogą.
Kiedy wypalą się opony
Kiedy wypalą się opony
i wszelki dym będzie rozwiany.
Wyciągną dłonie obie strony.
Zadzwoni Putin do Obamy.
Zaprosi może na pierogi.
Na stypę unijnego cudu.
Powie: - Scenariusz był ubogi,
lecz my nie mamy Hollywoodu.
W Syrii to wasza była scena,
a nasza jest tu na Majdanie.
Porównań niby żadnych nie ma.
To było zwykłe przepychanie.
Porządek trochę czasu zajmie,
lecz uzgodnijmy dalsze plany.
Możemy rozmawiać zwyczajnie.
Zadzwoni Putin do Obamy.
I tylko ludzie poruszeni,
zepchnięci, zmarznięci, obici -
odprowadzą do Matki - ziemi,
tych których plan ten nie zachwycił.
Reszta usiądzie przed ekranem.
Pokiwa głową. Łzę obetrze.
Z sąsiadem stuknie się stakanem.
Pomyśli: - Co nas czeka jeszcze?
Trzeci garnitur
Trzeci garnitur nie jest najlepszy.
Zwykle jest gorszy niż drugi, pierwszy,
jednak, gdy już się nie ma wyboru,
nie warto w trzecim tracić humoru.
Pomoże bardzo kwiat w butonierce.
Trochę uroku wepnij nad serce.
Zapach, urodę, iskrę wesela.
Wtedy żartować już się ośmielaj.
Czas jakoś zleci. To nic, że trzeci.
Zaśpiewaj paniom jakiś kuplecik.
Może nie bardzo dopasowany.
Mężczyzna zawsze podziwia damy.
Zwłaszcza kwiatuszki, jak w butonierce.
Gotowy zawsze oddać im serce,
a przede wszystkim stanąć w obronie,
gdy w porcelanę wdepnęły słonie.
Bezguście
Mnie się podoba pani B.
Niech każdy myśli to, co chce,
ale to elegancka babka.
A kolej? Wiadomo - Wysiadka!
I po co czepiać się kobiety?
W sejmie spotyka się, niestety,
posłanki znacznie mniej kobiece.
Komu się chce urządzać hecę,
kiedy przyjemnie jest oglądać?
Mogłaby grać dziewczynę Bonda.
Karierę robić na ekranie.
Nieładne są zagrywki tanie,
na dodatek wobec kobiety.
Za słówka łapać? A konkrety
pominąć całkiem nieruszone?
Podoba mnie się, choć mam żonę,
każde pani B. wystąpienie.
Takim oddawałbym rządzenie.
Nie straszyłby nas nikt z ekranów.
Coś wreszcie byłoby dla panów!
wtorek, 21 stycznia 2014
Marazm
Szukał człek i nic nie znalazł.
Gdzie nie spojrzał - zastój, marazm.
Ochłodzenia. Gołoledzie.
Brak herbatki po obiedzie.
Wypaliła się ekipa.
Tylko śnieg pod butem zgrzyta.
Cienko piszczy na to wszystko.
Kraj już zapadł w zimowisko.
Woda jeszcze ciepła w kranie.
Rozpoczęto pitowanie,
lecz na zwroty nikt nie czeka.
Od człowieka do człowieka
kataralny wirus idzie.
W telewizjach już o wstydzie
zapomniano bardzo dawno.
Dawne sławy bardziej słabną.
Zapał pewnie grypę złapał.
Rozpęd zgasł, bo się zasapał.
Widz zmęczone zmrużył ślipia.
Dzień jest krótki. Kraj usypia.
Zamrożenie. Beznadzieja.
W szpary chłód wciska zawieja.
Tylko premier jest radosny.
Ręce trze. Aby do wiosny!
Sancte Michael Archangele!
Zniewolił system nas drakoński
i sam uwolnić się nie zdołasz,
gdy potęga wpływów masońskich
wartości niszczy, ład Kościoła.
Sięga opoki, skałę kuje,
na której dom nasz zbudowano.
Człowiek bezradnym już się czuje,
jakby się mierzyć miał ze ścianą.
Gdy jedni prawdy nie powiedzą,
a prawda innych szans nie daje.
Gdy nie wiesz: - Pozostać z niewiedzą
i pójść w niewolę razem z krajem?
Badacze, znawcy, uprzedzają,
że zwierzę dawno wyszło z morza.
Wielkie potęgi się ścierają,
a w ludzkich głowach mętlik, pożar.
Gdy zlitowania już nie będzie -
"Izoluj się i walcz o swoje".
Myśl Ayn Rand króluje wszędzie.
Jej filozofia jest przebojem,
a twoim jarzmem i brzemieniem.
Ciężarem, pętem, beznadzieją,
która cię ześle na cierpienie,
jeśli nadzieje się zachwieją.
I tylko jedno ci zostało,
zanim cię system pożreć zdoła,
byś ocalił duszę i ciało
wołaj Michała Archanioła.
Niech egzorcyzmem przywołany
Imieniem Pańskim bestię cofnie.
Ujawni związek utajniany
i światło prawdy wróci w oknie.
By prości ludzie zrozumieli,
kto świat sprowadził do ruiny.
By z różańcami stanąć chcieli.
Wołali do Nieba: - Prosimy!
"Sancte Michael Archangele,
defende nos in proelio;
contra nequitiam et insidias
diaboli esto praesidium.
Imperet illi Deus,
supplices deprecamur:
tuque, Princeps militiae Caelestis,
satanam aliosque
spiritus malignos,
qui ad perditionem animarum
pervagantur in mundo,
divina virtute in infernum detrude."
Amen.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Tajemnice Lubiąża
Na poklasztornej nazwy dźwięk
zastyga krew ze strachu w żyłach
i wyobraźnię mrozi lęk
historii, która się zdarzyła.
Zmieszano karę z niewinnością
w przepastnych pod miastem podziemiach.
Ludzkość przestała być ludzkością.
Z takiego piekła wyjścia nie ma.
Nie trzeba było trybunału.
Własowcy, jeńcy, dezerterzy,
do pracy wywieziony naród,
tak liczny, że trudno uwierzyć -
zepchnięto w sztolnie, lochy, nory
na śmierć bestialską - zatracenie.
O tym się milczy do tej pory.
Grobem jest Lubiąża podziemie.
Wystarczyło pilnować wyjścia.
Resztę głód zrobił i pragnienie.
Nie przewidziano dla dusz czyśćca,
a krzyk przebijał się przez ziemię.
Okrutna tędy przeszła wojna.
Wciąż człowieczeństwa żniwo zbiera.
Klasztor to strefa bogobojna.
Nie pyta nikt - kto, jak umierał?
Ileż tych dołów, kazamatów
jest na tej ziemi bezimiennych?
A widać tylko uśmiech katów
i tajemnic stempel niezmienny.
Obrona zaścianka
Osiadł mgłami tuman biały
na uczucia ścięte chłodem.
Na porywy i zapały,
które wstrząsały narodem.
Czarne wrony przyleciały.
Na niebie mają swobodę.
Ciężkie chmury się zebrały.
Zeszkliły strumienie lodem.
Myśl skostniała i kraj cały.
Zamrożono wszelką zgodę.
Piaskarki już wyjechały
i partyjne pługi przodem.
Będą spychać z drogi zwały
pod chałupę, pod zagrodę.
Osiadł mgłami tuman biały.
Oni ruszą po wygodę.
Będą teraz surmy grały
na unijną, nową modę.
W bezruchu dłonie zgrzybiały.
Brak refleksji nad powodem.
A to tylko przyszła zima.
Osiadła na zniechęcenie.
Minie! Trzeba ją przetrzymać!
Wierszem rozgrzać wyziębienie.
Pod kapturem chłodu nie ma.
W piersiach serca biją żywo.
Lodowa jest tylko scena.
Publika nie jest prawdziwą.
Wychłodzone są salony,
a w zaściankach piec rozgrzany.
Naród jest dziś rozmodlony.
Młodzi rwą się. My wytrwamy.
Bal w oficynie
Dzisiaj w Pekinie
bal w oficynie.
Chłopak całusa skradł dziewczynie.
Ona zwinęła mu sto złotych.
On nie wie o tym.
W porządku jest!
Przyszedł pan Darek
i chłopcy z Marek.
Przywieźli buteleczek parę.
Trzęsie się cała oficyna.
Dom jak rodzina.
W porządku jest.
Każdy wie swoje.
Lecą przeboje.
Nikt nie odróżnia: Twoje - moje.
Dzisiaj w Pekinie jak w rodzinie.
Co się nawinie.
To twoje jest!
Wkurzył się Darek.
Ktoś przebrał miarę
i wyszły rozliczenia stare.
Sie należało - nie za karę,
lecz za fujarę.
I fajno jest!
Ktoś się dobija!
To policyja,
a na podwórzu cała chryja.
Jezus! Maryja! Gość drze ryja.
Policja zwija.
Wszyscy w a...rest!
niedziela, 19 stycznia 2014
Smutni panowie i król Zygmunt
Podstolina z Nastoliną -
obie panie z tego słyną,
że pod stołem, lub na stole-
dokładnie znają swe role.
W innych miejscach także mogą.
Usługa ta nie jest drogą,
więc klientów bawi licznych
śliczny taniec erotyczny.
Dobry pomysł - zawsze w cenie.
Zapewnione powodzenie
mają przedsiębiorcze panie.
Sztuką bywa taki taniec.
Mogła znana piosenkarka,
dla odmiany teraz parka
tańczy i kiecki zadziera,
a tłum wali, jak cholera.
W samym centrum neon świeci.
Ostrzeżenie: -"Nie dla dzieci!"
spełnia wymagane normy.
Zezwolenie jest Platformy.
Zgoda na piśmie z ratusza.
Nikt nikogo nie przymusza.
W szkołach teraz więcej mogą,
a tu tylko jest klub "Go - Go".
Że na Trakcie, albo w trakcie?
Za słówka lepiej nie łapcie!
Ma król Zygmunt szablę w dłoni?
Zejdzie... i może pogonić!
Nie klientów, lecz Magistrat,
który na to wszystko przystał.
Pogna przedsiębiorcze panny
na spowiedź do Świętej Anny.
Syzyfowe prace
Ludzie to mają teraz dobrze.
W łóżeczku na puchowej kołdrze
mogą przesypiać dni do woli.
Posłom nikt na to nie pozwoli.
Reporter czeka i kamera.
Szybciutko muszą się ubierać.
Spojrzenie w lustro. Do garażu.
Mały naparstek dla kurażu
i w miejski korek. W aut tłum.
Radio, a w nim medialny szum
wymieszać mogą wszystko w głowie.
Miał z czymś wystąpić, lecz co powie?
Ludzie to mają teraz dobrze.
Czy poseł sypia? Gdzież tam... skądże!
Noc całą uczył się swej roli.
Posłowi rozum nie pozwoli
na byle jakość przemówienia.
Wkuwają swoje wystąpienia.
Lecz jak je potem zebrać rano.
Co dzień ten mętlik. Wciąż to samo.
Bez przerwy trzeba być napiętym.
Pilot, a guzik niewciśnięty.
Puchowa kołdra i poducha.
Poseł się męczy. Nikt nie słucha.
Ludzie to mają teraz dobrze.
W łóżeczku na puchowej kołdrze
mogą przesypiać dni do woli.
Cóż, takie czasy - lud chromoli.
sobota, 18 stycznia 2014
Władcy pierścienic
Pajdokracja - rządy dzieci.
Ktoś opisać je polecił.
Gdy ideał sięgnął bruku,
szykują nam rządy wnuków.
Potem prawnuków, prawnuczek,
i potomków różnych sztuczek
dynastycznych i rodowych,
aż powstanie z gender nowy
popiastowski i pojagielloński
ród, co łączy tajne związki
i wszystkie rodzaje płci.
Wtedy się obudzą ci
śpiący wciąż w Tatrach rycerze.
W dwie kolumny, jak w dwie wieże
uderzą i system zburzą.
Nic dobrego nam nie wróżą
rządy, bojąc się swych dzieci.
Przestrzegają świat poeci,
że przyszłością jest narodu
myśl wpojona tu za młodu
i wyssana z matki mlekiem:
Człowiek musi być człowiekiem !
Nie hybrydą i nie hydrą!
Ludzie bestiom władzę wydrą!
piątek, 17 stycznia 2014
Feldprokurat
Najnowsza dziś technika
ujawni ślad wspólnika.
Wykryją każdą cząstkę spektrografy.
Wyniki są po chwili.
Komputer się nie myli
i Feldprokurat może tylko strzelać gafy.
Jedna pani miała Nitroglicerynę.
Znany lekarz kazał brać ją w każdy lot.
Ludzie teraz mogą robić głupią minę.
Możesz strzelać, ale trafisz kulą w płot.
Przy takiej klasy sprzęcie.
Nie powiesz: - Jakoś będzie,
bo wszystko teraz jest, jak z filmu Bonda.
Wskaże nawet drobina,
gdzie skutek, gdzie przyczyna.
Nie musisz już rozglądać się po kątach.
Jedna pani miała Nitroglicerynę.
Znany lekarz kazał brać ją w każdy lot.
Ludzie teraz mogą robić głupią minę.
Możesz strzelać, ale trafisz kulą w płot.
Myślisz w pierwszym odruchu,
że nie było wybuchu,
lecz kawałeczków drobnych są miliony,
a dzisiaj Feldprokurat
badał sprawę akurat,
lecz został ze ślepaka ogłuszony.
Jedna pani miała Nitroglicerynę.
Znany lekarz kazał brać ją w każdy lot.
Ludzie teraz mogą robić głupią minę.
Możesz strzelać, ale trafisz kulą w płot.
Było! - Nie było!
Było? - Nie było!
Wierność, czy miłość?
A nie od razu też Kraków...
Było! - Nie było?
Mnie ośmieszyło
i nas obraża - Polaków!
Było? - Nie było!
Już wszystko zgniło!
Sprzeciw i zbieranie haków.
Było! - Nie było?
Się namnożyło -
emisariuszy - Robaków.
Powtarza w koło medialne ryło.
Wtóruje mu chór pętaków.
Było? - Nie było!
Słuchaj, lub wyłącz.
Wyjrzała dupa zza krzaków.
czwartek, 16 stycznia 2014
Popadało
Kapie z nosa. Wstrząsa dreszczem.
Ma w zapasie inne jeszcze
niemiłe objawy.
Przeziębienie - nieciekawy
stan podgorączkowy.
W gardle drapie.
Oddech sapie
Nastrój wciąż nerwowy.
A za oknem piękna zima.
Biało wszędzie. Mrozek trzyma.
Kaptury. W kieszeniach ręce.
Ludzie tupią. Chodzą prędzej.
Katar. Kaszel.
Kichanina.
Tam zaboli.
Tu przygina.
Oczy - załzawione stale.
Jakby cię przejechał walec,
taki ciężar w piersi czujesz.
Piszesz wiersz i się kurujesz.
A za oknem - ślicznie, biało.
Popadało i przywiało.
Malowana srebrem szybka.
Pięknie. Gdyby nie ta grypka.
środa, 15 stycznia 2014
Śnieżek
Wciąż dręczyła potrzeba ciszy,
a już śnieżek pierzynę kładł białą.
Otuliłem się w swojej niszy,
a za oknem padało, padało.
Rzewny nastój o wiele jest milszy.
Brzydkich słów już za wiele padało.
Dosyć miałem pozornej odwilży
i nie muszę iść zawsze na całość.
Ten, na górze i myśli usłyszy.
Niepotrzebnie aż tylu krzyczało.
Z utęsknieniem czekałem ciszy,
a za oknem padało, padało.
Koniec pieśni jest już blisko.
Facebook to dziś wysypisko
informacji po segregacji.
Po odsiewie, przemieleniu,
dezynfekcji, oczyszczeniu,
odkażeniu i rekultywacji.
Dla ogółu nic już nie ma.
Na lokalnych, małych scenach
jeszcze kwitną ulotne dmuchawce,
lecz codziennych złości sieczka
oraz beton stary w beczkach
oddalają pomysły o trawce.
Słońce zasłaniają mury
defetyzmu, popkultury.
Wiatr zapachy nieładne roznosi,
a partii wielkie litery
znaczą program i serwery.
Resztki prawdy stąd mają wykosić.
Tylko nisze, rezerwaty
chronią snów ostatnie kwiaty
kolorowej wolności słowa.
Jeśli widzisz, co się dzieje.
Jeśli jeszcze masz nadzieję -
dołącz do nas i w grupie się schowaj.
wtorek, 14 stycznia 2014
Szukając oazy
Jak odnaleźć na pustyni bezpieczną oazę,
kiedy w koło beduini i esteci razem -
strzegą szlaków, trują studnie, wiedzą o ucieczce?
Kto ocali nas biedaków? Kto dopomóc zechce?
Horyzont ruiną straszy. Widoczne zniszczenia.
Suche drzewa dla Judaszy. Wypalona ziemia.
Gwiazdy w górze pociemniały. Leje chmur na niebie.
Skrawek światła widać mały. Gdzie się udać? Nie wiem.
Do Egiptu iść nie można, bo w Egipcie wojna.
Krok wstrzymuje myśl ostrożna. Banda czeka zbrojna.
Panie Boże! Iść tak trudno. Ostre ranią skały.
Nadzieja może być złudną. Pomóż ocalałym.
Modlitwa nas tylko strzeże. Szeptane różańce.
Trwanie i wiary puklerze. Licznych ofiar szańce.
Może dobro ocalimy, gdy zapomną inni.
Oazy światła szukamy błądząc po pustyni.
Nutka rozżalenia
Niedaleko ludzkiego sumienia,
gdzie się myśli zbierają najszczersze,
siadła sobie nutka rozżalenia.
Odtrącona, a chciała być wierszem.
Bardzo chciała, lecz z tym się liczyła,
że ją źle potraktuje krytyka.
Nie pragnęła być nigdy niemiła.
Siadła w kącie i ludzi unika.
Bardzo chciała pokazać się komuś,
przekonana, że umie zaśpiewać,
lecz daleko jej było do dzwonu,
do rozgłosu, więc jak tu się nie bać?
Widzi inne - nie zawsze ładniejsze,
ale wciąż pozostaje w ukryciu.
Przekonana, że może być wierszem,
w samotności rozmyśla o życiu.
Tamten chłopak pojawił się znikąd.
Spojrzał w oczy i dostrzegł pragnienie.
Szepnął: - Możesz być moją muzyką,
ale ją wciąż więziło sumienie.
Gdy omijał kolejne przeszkody
i łagodnie do duszy jej wnikał
zobaczyła do nieba schody.
Trudno było nie zgubić bucika.
Dzisiaj już jest dla niego piosenką.
Pięknym wierszem szeptanym do ucha.
Dobrze radzę nieśmiałym panienkom.
Też spróbować. Ktoś chętnie posłucha.
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Samo minie
Poszła grypa do lekarza.
Lekarz rzekł: Musisz uważać
i herbatki pić z cytryną.
Katary wtedy przeminą.
Ubieraj się na cebulę,
albo nie wychodź w ogóle,
kiedy zimne wiatry wieją.
Kaloryfery nie grzeją,
bo jest teraz ciepło w zimie.
Wytrzymaj, a samo minie.
Wróciła niedoleczona.
Siedzi w domu przeziębiona
w ciepłych kapciach i szlafroku,
a prognozy ma na oku
serwowane w internecie.
Znacznie gorzej jest na świecie.
Niektórym się pogorszyło.
U nas z grypą, ale miło
i tylko antygrypina
o trzeźwości przypomina,
bo mogą być tarapaty.
Ludzi znów rozgrzeją waty.
Nie zbiorą, lecz dołożą!
Wszystko minie! Z Wolą Bożą.
Za klauzurą milczenia
Za klauzurą milczenia
nieodkryta jest ziemia,
gdzie ścierają się liczne intencje.
Wygłodniałe istnienia
licytują sumienia,
grając stale w inteligencję.
Tam przebicia są duże.
Która wytrwa najdłużej,
przy najmniejszej, możliwej szansie.
Za klauzurą milczenia
usychają cierpienia
oczekiwań upadłych w dystansie.
Czasem wyjście się zdarzy.
Ukazanie swej twarzy
światu ludzi żyjących za murem,
ale powrót jest nagły.
Współplemieńcy jak diabły
wymuszają powroty w klauzurę.
Tam splątane snów nici.
Trudno końce uchwycić.
Z nich ułożyć konkretne marzenie.
Perspektywy firanka
więzi w myśli krużgankach
życie, które wybrało milczenie.
sobota, 11 stycznia 2014
Ekstrema
Na stoku, na skoczni
najbardziej widoczni
ku stanom krytycznym zjeżdżają.
Kpią z wszelkich wyroczni
i obchodów rocznic,
a łasce fortuny ufają.
Gdzie życie jak z kina
oceny przygina
do granic ślepego losu,
tam adrenalina
królować zaczyna
i wzlotu zawrócić nie sposób.
Śmiech pusty jest tylko.
Przeszłość krótką chwilką,
iskierką wspomnienia się staje,
a potem już w innym
snów stanie stabilnym
bez poczucia czasu zostajesz.
To oni - najśmielsi,
pośród pierwszych - pierwsi
zachętą, przykładem na świecą.
Jak przeżyć w kryzysie,
kiedy życie śni się,
a lata za latami lecą.
Gdzie mozolna droga,
gdzie pustka uboga
tam takich pomysłów nie ma.
A tam gdzie jest wszystko
nad wyraz jest ślisko.
Demony kochają ekstrema.
Na tle
Mrozy na świecie i leje chłodu
pokryły wszystko lodowym szkłem.
U nas do zmartwień nie brak powodów.
Noce są czarne, lecz dzień jest dniem.
Krótki, bo krótki. Jak wiadomości:
Gdzie wczoraj rano zadzwonił Tusk?
Obama pewnie przemarzł do kości.
U nas jesiennie. Wilgoci plusk.
Kierowcy piją. Kierowcy ćpają,
lecz kogo dzisiaj stać na paliwo?
Pewnie ich przez to też nie wsadzają.
Sądy, jak inni - mają cierpliwość.
Przy Miłosierdziu zebrał się Kneset
na wyjazdowej, specjalnej sesji,
bo w polityce grozi nam reset.
Ludzie przestają ulegać presji.
Choć naukowcy spod znaku kielni
ludziom skutecznie oczy murują.
Na wojnę z gender poszli kościelni
i protestują i dyskutują.
Rozmowy z diabłem, jak kiedyś z katem
mogą prowadzić po krzywych dróżkach.
Rząd znowu ludziom podniósł opłatę.
Tron jest stabilny. Brak mu podnóżka.
Po naszych zgiętych usłużnie plecach
będzie się władza pięła do Unii.
Lud zobojętniał. Za hecą heca.
W świecie jest gorzej, więc my potulni.
Mrozy gdzieś wielkie i leje chłodu
pokryły wszystko lodowym szkłem.
I nam do zmartwień nie brak powodów.
Władza jest władzą. Reszta jest tłem.
piątek, 10 stycznia 2014
Zeta
Droga do piekła jest prosta.
Brak perspektywy i rozpacz
i zwykła możliwość kasy,
gdy szczaw tylko został i nasyp.
Gdy wszędzie jest tylko pod górę
łatwiej swą zmienić naturę.
Ta była piękna i droga.
Nie stała nigdy po rogach.
Nie znała jej też ulica.
Jej widok wszystkich zachwycał,
bo nawet i Zeta Jones
stanęła by przy niej w pąs.
Tak obie były podobne.
Życie rozmienia na drobne
młodość, urodę, powaby.
Kto dobrze nie zna Warszawy
wciąż chodzi ścieżyną własną,
lecz tu jest miasto i miasto,
a ona była miastowa.
Nie mogła się nigdzie schować.
To były niełatwe próby.
Parkiety, noce i kluby
zbyt długie na blatach ścieżki,
gdy grzechy zamieniała w grzeszki.
Życie jest trudną podróżą.
Tym razem było za dużo
i zaplątała się w szale.
Nie można tętna odnaleźć!
Żaden ratownik medyczny
nie widział piersi tak ślicznych.
Opowiadali o cudach.
Powrót się jednak nie udał.
Są pieśni o Czarnych Mańkach,
Putanach, Jadźkach i Hankach,
artystkach, pięknych kobietach.
Ten wiersz jest dla ciebie Zeta!
Znają Tatry...
Znają Tatry i zna Ślęża
wielkie marsze, szczęk oręża.
Znają rzeki Międzymorza
wojsk sztandary, wojny pożar.
Zawsze nowy las wyrastał.
Rosły domy. Rosły miasta.
Matki w nich rodziły dzieci.
Pamiętano, choć czas leci.
Przeszły wieki, tysiąclecia.
Niejeden zamysł odleciał
politycznych, mętnych wizji.
Obcych, pełnych hipokryzji.
Ludzi tutaj łączy wiara.
Próżno najeźdźca się starał
zasiewać nowe zwyczaje.
Kraj był wciąż chrześcijańskim krajem.
Wiatry nowe znowu wieją,
ale ludzie rozumieją,
że kiedyś także przeminą.
Nad górami i równiną
ptaki znów wzlecą znajome,
a nad gniazda poruszone
dawna pieśń będzie płynęła -
Jeszcze Polska nie zginęła!
Poniosą ją z chat pacierze.
A w co wierzysz? - W Polskę wierzę!
Nie zagłuszy dyrektywa
pieśni, która nas porywa.
Nie zdusi jej mediów czapa.
Nie wymusi zmian satrapa.
Żaden gender nie odmieni
i tych ludzi i tej ziemi.
czwartek, 9 stycznia 2014
Ktoś
Czy ktoś się przyjrzał prądom morskim?
Przyczynom wód schłodzenia?
Albo rozbłyskom magnitogorskim?
Skutkom lodów stopienia?
Płonącym szybom na pustyniach?
Rozgrzaniu w niebie plazmy?
Tworzeniu chmur i zadymienia
i aktywności gwiazdy?
Ktoś na to patrzy. Ktoś to bada,
lecz ludziom nic nie powie,
bo ten ktoś wie, że tak się składa:
Wszystkiemu winny człowiek!
Chór
Znowu wygnańcy. Znowu tułacze.
Ukryci za klatką murów.
Szukają w pismach drogi i znaczeń
przy śpiewie z Nabucco chóru.
Gdy wypędziła ich Europa,
tu z nami wieki spędzili.
Stąd się ukryli w wojny okopach,
nim swoje ziemie odbili.
Teraz im ciasno. Teraz im strasznie.
Zabójcze bronie dokoła.
Dawne różnice ubrali w baśnie.
Co więc ich do Polski woła?
Planują rządy. Planują ludzie
i obradują w Knesecie.
Dokąd ten naród wygnańców pójdzie,
gdy będzie wojna na świecie?
Kraków jest dobry. Kraków jest swojski.
U władzy Izraelici.
I w razie czego - można do Polski!
Nadziei chcą się uchwycić.
Lecz wiele złego ludziom zrobili,
gdy mieli Ubecję w rękach.
Dobroć Polaków w świecie okpili.
Smutna jest wspólna piosenka.
Słów zrozumienia dobrych brakuje
i wyciągniętej brak ręki.
Jeśli się nawet kraj wykupuje,
nie będzie z tego piosenki.
Tylko melodia piękna i smętna,
jak ta z Nabucco zostanie.
Wspólna historia cenna - wyklęta
i cymbał z Jankiela graniem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)