poniedziałek, 3 grudnia 2012
Szpital na krańcu...
Za durszlakiem okieneczek izby przyjęć,
za powagą stosu nipów i podpisów
z nieskończonych korytarzy cisza wyje
pustych łóżek i przekroczeń i nawisów.
Czas w kroplówkach powolutku w ludzi spada
koniecznością ograniczeń i obliczeń.
Po obchodzie już właściwie nie pogadasz.
Windą zjechał wózek pełen dobrych życzeń.
Na grafiku tyka zegar opóźnienia.
Roztrzęsione długie ręce operacji.
Biały kitel od problemów pozieleniał,
od powikłań dodatkowych konsultacji.
Strażnik wolno kontroluje puste piętra.
Sanitariusz o podłogę stuknął klapkiem.
Kawiarenka zaciemniona i zamknięta,
a na stołach same nagłe, albo rzadkie.
Pną się się w niebo twarde stopnie naukowe.
Przy szlabanach są wezwania: "Wrzuć monetę",
a przy łóżkach wszystkie karty chorobowe
znaczy zygzak zapytaniem o twą dietę.
Wyje cisza porażona znieczuleniem.
Zagłuszyła szepty obaw i cierpienia.
Wielki szpital jest już dzisiaj wielkim cieniem
zniszczonego przez chorobę ozdrowienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz