niedziela, 6 stycznia 2013
Kapy na wielbłądach
Pojechali do Heroda.
Nie tego szukali.
Wieść rozeszła się po trzodach.
Niech się skryją mali!
Po domach, szopach, zagrodach -
wszędzie zaglądali.
Szkoda dzieci. Matek szkoda.
Mędrcy znikli w dali.
Na szyi króla Heroda
kolorowy szalik.
Chłodny dzień. Brzydka pogoda.
Wielki tłum się zwalił.
Lśnią korony blaskiem złota.
Kapy na wielbłądach.
W telewizjach wre robota.
Tak święto wygląda.
Odnaleźli dzieciąteczko.
Pokłony złożyli.
Okryte było chusteczką.
Matkę uprzedzili
o Heroda brzydkim planie.
O strasznym zamiarze.
Długo w grocie nie bawili.
Szły za nimi straże.
Na ulicach karnawały.
Orszak kolorowy.
Pomysł okazał się śmiały.
Komercyjny, nowy.
Wszyscy jesteśmy królami.
Chodźmy do Jezusa.
Symbole są symbolami.
Czas zmiany wymusza.
Do Egiptu uciekali.
Nie było spokojnie.
Pana Boga trzeba chwalić.
Nie myśleć o wojnie.
Świat się przez nią nie zawali.
Jest czas świętowania.
Kadzidła, mirra i złoto
i nic do dodania.
Zło się blisko dobra trzyma.
Śmierć lubi zabawy.
Czasu nie da się zatrzymać.
Idzie, choć kulawy.
Na wszystko popatrzeć można
z bardzo różnej strony.
Jednych wiedzie myśl pobożna -
innych pęd szalony.
Ogrzewało ich ognisko.
Nocka była zimna.
Gwiazdy zdawały się blisko.
Ziemia niegościnna.
Otulone słodko spało
boskie królowanie.
Zmieszały się troski z chwałą.
Żarliwość z czekaniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz