sobota, 21 czerwca 2014

Smutna ballada o trampkach












To była paczka kumpli prawdziwych.
Takich na świecie nie spotkasz już.
Umieli nieraz ludzi zadziwić.
Czuwał nad nimi los - Anioł Stróż.

Dobre podania. Dobre zagrywki.
Niejeden świetny wyszedł im strzał.
Nie mieli nigdy żadnej przykrywki,
a kraj się zmieniał - władzę im dał.

Ten był skrzydłowy. Tamten środkowy.
Każdy zadanie osobne miał.
Nigdy nie przyszło do żadnej głowy
się wyłamywać, gdy zespół grał.

Skończyć się musiał jednak sen złoty,
bo wszystko wiecznie nie może trwać.
Ciągłe afery, dymy, kłopoty.
W takich warunkach ciężko jest grać.

A zaczął wszystko głupi zegarek,
bo w oczy świecił - skąd się go ma?
Przez taki numer, trudno dać wiarę.
Poszła w rozsypkę drużyna ta.

Teraz się martwią, co dalej będzie.
Jak mają dalej bez meczu żyć?
Każdy nagrzeszył na swym urzędzie
i teraz myśli. Czeka go kić?

Kończy się występ - przychodzi bieda.
Się uzbierało, że psia ją mać!
A wszystkich wiecznie kiwać się nie da.
Czas zejść z boiska i przestać grać.

Ludzie się na nich dobrze poznali.
Już ostrzegawcze błyskają lampki.
Oddadzą sami, to co zabrali?
Może im chociaż zostawią trampki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz