środa, 31 października 2012
Wszystkich Świętych
"Tu wszędzie są nasze kości!"
Lecz naszych kości jest więcej!!!
I więcej naszej miłości
I my wkładaliśmy goręcej
W tę ziemię trud i oddanie.
Cmentarze i budowanie
Nie stoją w żadnej sprzeczności!
I nie jest to zawłaszczanie.
Są u nas miejsca dla gości.
Tu każda śmierć jest w pamięci,
A płomień znicza jednaki
I godni są wszyscy święci.
Różnicą są tylko znaki.
Wy macie swoje - my swoje,
A groby są często wspólne.
Niech przemawiają spokojem.
Tu spory są bezrozumne.
Szacunek należny dumny,
Tym, którzy od nas odeszli,
A ten kto zamieniał trumny
Najbardziej z wszystkich jest grzeszny.
Bo zbrodnia zawsze jest zbrodnią,
A potem i katastrofą.
Nie będzie sprawą przechodnią,
Kiedy pokażą nam błoto.
"Tu wszędzie są nasze kości!"
Lecz naszych kości jest więcej!!!
Nie trzeba się o to złościć.
Należy wyciągać ręce!
O czym tu dumać...?
O czym tu dumać w bocznej ulicy?
Jak tu wspominać bruki Paryża,
kiedy obśmiali lud politycy,
a mają zamiar Bogu ubliżać.
Jaką pieśń złożyć możesz trybunie,
by ją ktoś w kraju zrozumieć mógł,
jeśli dziś w żadnym ludzkim rozumie
już się nie mieści pojęcie - wróg?
Nie ma legionów, została Legia,
a kraj się teraz sam porozbierał,
mówiąc, że jest w tym jakaś strategia,
by jakoś przeżył i nie umierał.
O czym tu dumać, gdy prokurator -
obrońca prawdy, oficer, mąż,
posiadł już wiedzę tak przebogatą,
że jedno zdanie powtarza wciąż:
Nie było! Nie ma! Nic nie stwierdzono!
Badanie prędko się nie zakończy!
Nic nie powróci w Ojczyzny łono!
O czym tu dumać? Trzeba wiersz kończyć.
Szlifujcie dalej bruki Paryża,
Londyńskie City, knajpy w Dublinie.
Po chleb się bardziej musicie zniżać,
lecz kiedyś w końcu prawda wypłynie.
Jeśli powiecie słowo w tej sprawie
i dotrze ono gdzieś za granicę
i się rozświetli w umysłach, w prawie -
to ja tę wolną nutę podchwycę
I zagra mocno w piersiach i sercach
i ci, co nie chcą o niej usłyszą!
Wtedy dopiero polakożerca
przestanie władać medialną ciszą.
Dziś jest nakazem. Dzisiaj jest lękiem.
Nocka jest ciemna. Cisza dokoła.
Głowę obracam za każdym dźwiękiem.
Daremnie czekam. Nikt nie zawołał.
Haczyk i trup w szafie
Ostrzegła toga kontusza,
żeby jej sprawek nie ruszał,
bo może zadrzeć mu poły
i wtedy zostanie goły.
Ktoś może przegrać w przedbiegach,
więc władza władzę ostrzega!
Wystarczy haczyk dla prasy
i kontusz pójdzie na pasy!
Reszty domyślcie się sami.
Trup w szafie między strojami
obojgu wadzi dostojnym
i rodzi na górze wojny.
A jak coś wisi - to wisi.
Trup się być może zakisi,
a może sam przyschnie z czasem.
Należy walczyć z hałasem!
Haczyk im wypadł za głośno.
Wywołał burzę donośną,
więc teraz on będzie winny,
choć trupa schował ktoś inny!
Przezyć jeszcze raz...
Jeszcze raz przeżyć chciałbym ten wieczór.
Nie umiałbym z przepowiedni drwić.
Teraz wiem. Nikt rozstania nie przeczuł.
Wiedzieliśmy, że mocna jest nić.
Jeszcze raz chciałbym mieć tamten zapał,
ale z wróżby nie mógłbym się śmiać.
Że też nikt mnie za słówko nie złapał.
Nie nauczył przyszłości się bać.
Gdybym mógł wrócić raz, choć na chwilę.
Tak jak wtedy za rękę cię wziąć.
Szepnąłbym ci, jak umiem najmilej -
Przebacz proszę. Nie wyjeżdżaj! Bądź.
To się może już nie powtórzyć.
Taka noc zdarza się tylko raz.
Nie dałbym żadnej cygance wróżyć.
Żaden los nie rozdzieliłby nas.
Wciąż pamiętam ten uśmieszek drwiący,
gdy mówiłem, że w bzdury nie wierzę,
a ty wtedy wtrąciłaś niechcący,
że cyganka może mówić szczerze.
Chciałbym przeżyć raz jeszcze to samo
i zapłacić za dobrą radę.
Nie myślałem, że powiesz mi rano -
Musisz zostać - Ja teraz wyjadę.
Noc jest długa, jak tamta - jesienna.
Tak jak wtedy nie mogę spać.
Przypomina nostalgia bezdenna,
że nie warto z wszystkiego się śmiać.
Jeszcze raz przeżyć chciałbym ten wieczór.
Nie umiałbym z przepowiedni drwić.
Teraz wiem. Nikt rozstania nie przeczuł.
Można tylko mieć, albo być.
wtorek, 30 października 2012
Sojusznicy
Niemieckie media, a z nimi Unia
chórem krzyknęli, że ktoś tu zdurniał
i o trotylu nie było mowy
w europejskim świecie prasowym.
A na czołówkach kwitnie wołami:
Polacy głośno stwierdzili sami,
"Śladu trotylu nie ma żadnego!"
Pokochaj Niemca - brata swojego!
I nie oskarżaj mu sojusznika,
że ciągle trwa tam dawna praktyka,
bo on jedyny nas teraz grzeje
i na przetrwanie stwarza nadzieję.
Z oszołomami tu żyć się nie da
i jeśli przyjdzie taka potrzeba -
Niemcy i Rosja Polsce pomogą
jak ma spokojnie iść nową drogą!
Jest na tym świecie...
Jest na tym świecie taka społeczność,
która uwierzyć chce w niedorzeczność
i ojców w grobach tak poprzemieszczać,
by nikt już o nich nie wspomniał w wierszach.
Są na tym świecie oślepli ludzie,
którzy się czują jak pies przy budzie
którzy łańcuchem opletli szyję
i chwalą Boga - Jakoś się żyje.
Świat ich zostawił izolowanych,
osamotnionych, niezrozumianych,
bo czego od nich można by chcieć,
gdy z cudzej ręki chcą chleb swój jeść.
Nie było dotąd takich uległych,
tak wielu głupich, w krętactwach biegłych,
którzy by sami bat ukręcili,
potem się batem po grzbiecie bili.
Przedziwne rzeczy wcześniej bywały.
Lud ten był mądry, silny, wspaniały,
ale nikt nie miał tam interesu.
Przepadło wszystko z dawnych okresów.
Zabrano krzyże ze skraju dróg.
W świat powędrował każdy, kto mógł.
Zostali starcy, chorzy i dzieci.
Zniedołężniali, albo poeci.
A niedorzeczność tak się rozsiadła,
że wszystkim każe ruszać do diabła,
albo jej płacić ogromne myto
za niezależność ciężko zdobytą.
Wszystko to bajka. Tak być nie może,
a może jest tu o wiele gorzej?
Świat nie uwierzył! - Uwierzyć daj!
Jest takie miejsce. Taki kraj.
Skrzydlaci?
Jacy to są dziennikarze?
Taki powie, lub namaże
o wojskowym poligonie,
o wojnie na tym zagonie,
albo o Afganistanie.
W każde uwierzy paplanie!
O ochronnych rękawicach,
lub że trotyl tu przykicał
na ogonie u zająca.
Kombinuje już bez końca,
żeby ludziom wytłumaczyć
ile ruskie słowo znaczy.
U nich trotyl wszędzie leży.
Ważne, żebyś mu uwierzył,
a nie wdowie - starszej pani,
że spotyka w prasie drani!
Młodzi ludzie. Wykształceni.
Czym są w końcu przymuszeni,
żeby robić z siebie szmaty?
Czy to warte jest zapłaty
złym szelągiem, albo stołkiem?
Kołek - zawsze będzie kołkiem,
chociaż mówi, że skrzydlaty.
Jeżeli, kiedyś, przed laty
wszedł raz w g...o - to nie wytrze!
Myśli, że postąpił chytrze
kpiny czyniąc ze wszystkiego.
Szkoda wiersza dla takiego!
Dzienne obrady Nocnej Zmiany
Nocna zmiana dzisiaj dzienne ma obrady.
Czy da radę? Czy już teraz nie da rady?
Jakie siły może zebrać w swej obronie?
Czy to nie jest nocnej zmiany czasem koniec?
Prokurator, albo premier - ktoś poleci,
choć niewinni - o tym wiedzą nawet dzieci,
a sędziowie już opieki pozbawieni
mogą również swe osądy całkiem zmienić.
Kiedy władza na prawników winę zrzuca,
kontroluje, demaskuje i wyrzuca
to się właśnie pokazują dokumenty,
kto nakazał tu oszustwa i przekręty.
Wojsko także jest na władzę oburzone,
za opinie, za mundury pohańbione,
kłamstwo i śmiech z oficerów,
za parodię z ich orderów,
za to wszystko, co pod dywan zamiecione.
Związki także już nie poprą nocnej zmiany.
Strajk od dawna jest przez związki szykowany.
Naród już nie kocha Tuska.
kibic w wodzie się wypluskał.
Nie zamierza raz kolejny wyjść przegrany.
Nocna zmiana dzisiaj dzienne ma obrady.
Czy da radę? Czy już teraz nie da rady?
Jakie siły może zebrać w swej obronie?
Czy to nie jest nocnej zmiany czasem koniec?
Już tym razem nikt nam filmu nie nakręci.
Nie dowiedzą się niczego konkurenci.
Cierpliwie musimy czekać.
Kombinować, myśleć, zwlekać,
aż powiedzieć coś nabiorą wreszcie chęci.
Kiedy wyjdzie jeden z drugim na mównicę.
Będą cieszyć, albo smucić się ulice.
Bronimy, albo żegnamy?
Teraz dzienne będą zmiany.
Czy to prawda? Czy to wszystko znów jest picem?
Scenariusze
1.Scenariusz
Fakt prasowy!
GAZETOWY ZAMACH STANU!
Wkrótce, po niektórych panów
przyjadą ekipy,
bo z powodu lipy
(albo jakiejś brzozy)
WŁADZA NIE USTĄPI!
Opornych do kozy!
2. Scenariusz
STAN WYJĄTKOWY!
Państwo bez głowy.
Pan prezydent zawiesza...
potem wszystkich rozgrzesza
i układ jest nowy.
3. Scenariusz
Najmniej możliwy.
Wszyscy widzimy obraz prawdziwy.
Premier się zrzeka.
Kilku ucieka.
Wracają jakieś prawa człowieka.
poniedziałek, 29 października 2012
Puk...puk!
Bez wsparcia z nieba, bez protekcji,
trudno z jesiennych wyjść infekcji.
Dyskomfort w duszy nieustanny
ma nawet człowiek nienaganny.
I choćby nawet nic nie zgrzeszył
nie będzie się spokojem cieszył
bombardowany okropnością
i wezwań, apeli mnogością.
Jak emocjami wciąż targany
znosić ma wielkie huragany
śledząc wyniki licznych debat?
Wiedzieć kto wygrał, a kto przepadł?
I komu przestrzelono głowę,
lub czy prawdziwe są tuskowe
szczególne wyliczenia rano,
że mniej, lub więcej to - to samo?
Jak obawiając się śnieżycy
może na jakąś pomoc liczyć,
gdy nie dotyczy go in vitro?
To sprawia, że jesień jest przykrą.
Inną niż te uprzednie - Złote.
Wszystko przesuwa się na potem
i gdyby nie to wsparcie nieba -
trudno, o jutro by się nie bać.
Wszystko się bardziej już nakręca.
Niczym się stała zwykła nędza.
Każdy spodziewa się wielkiego,
a to jest jesień - nic takiego.
Przejściowa pora, więc są przejścia
i tylko odrobiny szczęścia
tym razem trudno się doszukać,
a wczesna zima do drzwi puka.
Sen sprawiedliwych ześlij mu Panie!
Za te wieczory mroźne grudniowe,
Gdy czekaliśmy, co nam opowiesz
I śmiech swój rzucisz w twarz aktywistom -
Snem sprawiedliwych śpij gitarzysto.
Za te nadzieje wgrane pod ziemię,
Za wyśpiewaną złość i cierpienie,
Za "Solidarność" z głosem ochrypłym -
Snem sprawiedliwych śpij nasz niezwykły.
Za sprzeciw, opór i za tę pewność,
Że się czołgowa zmieni codzienność
I że się skończą zbrodnie w garażu -
Snem sprawiedliwych śpij nasz pieśniarzu.
Za mury, kraty, za sprzeciw w pieśni,
Za to, że wówczas byliśmy lepsi
Wsłuchani w przyszłej wolności granie -
Sen sprawiedliwych ześlij mu Panie!
Ministerstwo Dziwnych Nazwisk
Ministerstwu Dziwnych Nazwisk
nie zabraknie wyobraźni.
Łatwo są rozpoznawalni
przez to, że tacy normalni.
Tak dokładnie określeni,
wtedy, kiedy trzeba zmienić.
Szpieg potrzebny - dawaj kreta!
Opieraj się na konkretach.
Nie nasz? - To, pewnie arabski!
Prymas? - wiadomo - od łaski.
Zielonka? - to niedojrzały.
Rosół? - bywa doskonały.
Bury? - z kundlem się kojarzy.
Nasz - nazwisko ma na twarzy.
Ministerstwu Dziwnych Nazwisk
nie zabraknie wyobraźni.
Wie po kogo sięgać trzeba.
Niech się dzieje wola nieba!
Jest też w tej metodzie żart.
W wyborze potrzebny fart.
Najciemniej jest pod latarnią.
Sposób nie wszyscy ogarną,
a wszystko jest jak na dłoni.
My - to my! A oni - oni!
Kopacz - kopie. Gra się grasiem.
Buski sprawdzają się w trasie.
Mucha lata koło ucha.
Jest wesoło! Jest podpucha!
Ministerstwu Dziwnych Nazwisk
nie zabraknie wyobraźni.
Ministerstwo Dziwnych Kroków
ma niezłą pulę wyroków
na tych, co się będą śmiać!
Więc ostrzegam! Strach się bać!
Jednego serca...
Serc nie mają policjanci,
panie w żłobkach, konsultanci,
patolodzy i żołnierze
i blogerzy w blogosferze.
Lekarze serca nie mają.
Sędziowie, gdy wyrok dają.
Urzędnicy każdej maści.
Wypuszczani pederaści.
Zimni są akcjonariusze,
specjaliści od wymuszeń,
komornicy i gazownia
i wyłącznik w elektrowniach.
Większość ludzi jest bez serca.
Telewizja nas utwierdza,
że chyba wypada szlochać.
Tylko Donald wszystkich kocha!
Tylko on - pełen miłości,
nakaże bez żadnej złości
kontrole ( od samej góry)
ośrodków promocji kultury!
Jednego serca tak mało, tak mało...
niedziela, 28 października 2012
Spojrzenie na rzeczywistość
Demokraci w Ameryce pierestrojką zachwyceni,
widząc kryzys finansowy i brak paliw w głębi ziemi,
sposób prosty wymyślili na problemy i kłopoty:
Pełzającą zacząć wojnę! Wycofać się z Europy!
Wojna poszła tam gdzie ropa. U nas interesów nie ma.
Złączyła się Europa, ale jeden ma dylemat:
Co ma robić z postkomuną i rosyjską strefą wpływów?
Jak wygasić jej dążenia? Wyciszyć falę porywów.
Spadły na nas wydarzenia o jakich się nam nie śniło.
Każdy chciał tu władzę zmieniać. To się jeszcze nie skończyło.
Barbarzyńcy - po swojemu. Żydzi długiem, kupowaniem.
Niemcy ściszeniem problemu i ktoś jeszcze - mordowaniem.
Horror ten trwa w strefie władzy. Zgodny Kościół stoi z boku,
a nasza większość milcząca, jak skazaniec po wyroku
nawet łaski już nie prosi, choć niczemu nie jest winny.
Panie Boże! Czemu Polska? Czy ten naród jakiś inny?
Tu Twój Kościół jeszcze duży. Taki, jakich mało w świecie.
Modli się tu wielu ludzi. Nie zna słów:- Róbta, co chcecie!
Lud jest poza strefą władzy. Wszystko tutaj jest cesarskie.
Pomóż większość tę obudzić. Pozwól zdmuchnąć władzy garstkę.
O miłosierdzie dla Piłata
Łaska dla kata. Zbrodnia jest święta!
Kościół Piłata - sekta przeklęta,
żadnej Królowej nad sobą nie chce!
Ma spuścić głowę! - po kątach szepce.
Skradli jej gwiezdną aureolę
i na okrągłym spisali stole
odpust dla zbrodni i loch dla krzyża.
Nie będą godni zbrodni ubliżać!
Niemiłosierni będą dla ofiar.
Wierni powinni trupy wykopać.
Zmienić relikwie i panteony,
a w pustej tykwie umieścić dzwony.
Będą wysławiać łaski cesarza
i tron ustawiać mu na ołtarzach.
Zamiast paschału światło menory
dla nowych nauk rozświetli fory.
Żadna omega! - Wystarczy alfa!
W nowych szeregach Maria wytarta
ma być z pamięci i z czci obdarta!
W świadomość wkręcić istnienie czarta.
Żadnego trwania! Żadnego radia!
Na domniemaniach Nowa Arkadia
kolumny nowe masonom wzniesie.
Chwała dla dumnych! Cud w interesie!
Łaska dla kata. Zbrodnia jest święta!
Kościół Piłata - sekta przeklęta,
żadnej Królowej nad sobą nie chce!
Ma spuścić głowę! - po kątach szepce.
A przecież trzeba...
http://niezalezna.pl/34271-nie-zyje-chorazy-remigiusz-mus-technik-jaka-40
A przecież trzeba normalnie żyć.
Myśleć jak człowiek. Jak człowiek kochać.
Cieszyć się. Złościć. Nie bać się śnić.
Powiedzieć draństwu - Wynocha!
Zło jednak nie da pozapominać,
a prawdy zawsze się boi.
Nie zrobisz z własnej miłości kina,
choć się w odporność uzbroisz.
To są normalne, ludzkie uczucia
instynkty, temperamenty.
Wrażliwość wielka zawsze jest w ludziach.
Jak kochać, gdy w koło męty?
Przez nie się czujesz sam ochlapany
nawet, gdy zamykasz oczy.
Każdy się boi zdarzeń nieznanych,
nawet gdy swą drogą kroczy.
Jak się zachować? Normalnie żyć,
gdy cień złowrogi tak blisko?
Cieszyć się. Złościć. Nie bać się śnić.
Pozwalać wciąż na to wszystko?
Nawet gdy innych z oczu stracimy,
to oddech zła wciąż czujemy.
Trzeba wykrzyczeć tamtym z drabiny:
Dziwnych tu śmierci nie chcemy!!!
A przecież trzeba normalnie żyć.
Myśleć jak człowiek. Jak człowiek kochać.
Cieszyć się. Złościć. Nie bać się śnić.
Powiedzieć draństwu - Wynocha!
Zło jednak nie da pozapominać,
a prawdy zawsze się boi.
Nie zrobisz z własnej miłości kina,
choć się w odporność uzbroisz.
To są normalne, ludzkie uczucia
instynkty, temperamenty.
Wrażliwość wielka zawsze jest w ludziach.
Jak kochać, gdy w koło męty?
Przez nie się czujesz sam ochlapany
nawet, gdy zamykasz oczy.
Każdy się boi zdarzeń nieznanych,
nawet gdy swą drogą kroczy.
Jak się zachować? Normalnie żyć,
gdy cień złowrogi tak blisko?
Cieszyć się. Złościć. Nie bać się śnić.
Pozwalać wciąż na to wszystko?
Nawet gdy innych z oczu stracimy,
to oddech zła wciąż czujemy.
Trzeba wykrzyczeć tamtym z drabiny:
Dziwnych tu śmierci nie chcemy!!!
Nie ma rady na kochanie
Nie pomylisz się na pewno.
Trafiony lepkim spojrzeniem,
rozpoznasz właśnie tę jedną,
grożącą uzależnieniem.
Odtąd poddasz się psychozie.
Nic cię przed nią nie obroni.
Nie ukryjesz w oczu chłodzie
tego, coś w sobie rozdzwonił.
Nie uciekniesz. Myślą wrócisz
i zrobi się z ciebie maniak.
Inne zamiary porzucisz
i poczujesz głód kochania.
Nie pomylisz się na pewno.
Pierwszy dotyk cię upewni,
że przepadłeś, wszystko jedno,
tak jak inni wcześniej, biedni.
Odtąd już nie będziesz sobą,
lecz chodzącym głodnym wilkiem.
Pójdziesz tam, gdzie cię powiodą,
za tę jedną, krótką chwilkę.
Nie uciekniesz. Naznaczony
jak brocząca już zwierzyna.
Dla innych jesteś stracony.
Włada tobą ta dziewczyna.
Nie pomylisz się na pewno,
kiedy zapach jej poczujesz.
Wcześniejsze zachwyty zbledną,
a ten zawsze poskutkuje.
Odtąd nic ci nie pomoże
i rozsądek całkiem stracisz.
Poczujesz się znacznie gorzej,
a może i łzą zapłacisz.
Nie uciekniesz od cierpienia,
od tęsknoty i rozłąki.
Nie można uciec od cienia.
Nie istnieją tu wyjątki.
Może nawet, wiesz to wszystko.
Może kiedyś - to przeżyłeś,
a rozpalić chcesz ognisko,
myśląc - czy nie przegapiłeś?
Szukasz wzrokiem nieustannie.
Przepatrujesz w internecie,
choć wiesz, że na ciebie spadnie,
jak na innych w całym świecie.
Nie uciekniesz nieszczęśniku.
Nie ma końca polowanie.
Puenty nie znajdziesz w wierszyku.
Nie ma rady na kochanie!
sobota, 27 października 2012
Oburzeni - zasypani
Jak my w śniegu posadzimy chryzantemy?
Jak przez zaspy pójdziemy na marsze?
Choć na mrozie też śpiewać umiemy,
wszystko może przelecieć przez palce.
W zawieruchach się za długo nie postoi,
lecz głośniejsze może być tupanie.
A ten, który demonstracji się nie boi,
w łeb pigułą trafiony zostanie.
Anomalia mogą także ludziom służyć.
Przecież wszyscy pragnęliśmy zmiany.
Zima bardziej może jeszcze ludzi wkurzyć
i poruszyć oburzonych - zasypanych.
Kręcenie lodów
Klęska. Klimatu ocieplenie
we znaki nam się teraz da!
Pozrzucało z nieba na ziemię
ilości śniegu razy dwa.
Za karę, że dopuściliśmy
do wielkiego topienia lodów -
już w październiku poczuliśmy
zimę, śnieżyce, przykrość chłodów.
Może, gdy w końcu zapłacimy
podatek za to ocieplenie,
nie będzie wcale u nas zimy.
Zostanie nam lodów kręcenie.
Zachcianki
Tak chciałbym być już duży, duży, wielki,
a długo muszę rosnąć, rosnąć, tyć,
żebym nie musiał słuchać uwag wszelkich.
Mógł samochodem jeździć i Coca-colę pić.
A ja bym chciał być małym, małym chłopcem
i wnuczkiem, a nie dziadkiem być.
Znowu w kieszeniach mieć korkowce
i o tym, by być dużym śnić.
A ja bym chciał być duży, duży, duży!
I już o wszystkim wiedzieć. Wszystkich znać,
a muszę wciąż się nudzić. Czas mnie nuży.
Jak zostać szybko dużym? Dziadku radź!
Nawet się nie spostrzeżesz, gdy czas minie.
Ja także szybko, jak dorosły chciałem żyć!
Na wszystko patrzyłem jak w kinie.
Dziś wiem, że lepiej małym być.
A ja chcę już być dużym! - A ja małym!
A czas się wlecze długo! - Ach, jak gna!
Więc co powiemy wszystkim pozostałym?
Że ja mam rację! - Nie! - Rację mam ja!
Forsa i talia
Forsa i talia
tylko się liczą,
bo nie kwit jakiś
jest tą zdobyczą,
która pozwala
utrzymać władzę.
Poprzyj rywala! -
Każdemu radzę.
Nowe rozdania
zawsze potrzebne!
Koniec bujania!
Czas skończyć brednie,
bo nie każdemu
trafiają w gusta.
Sprzyjaj nowemu!
Nie wodzie w ustach!
Było już lato - minęło lato!
Rzut karny, główka
też bywa szmatą.
Liczy się "nówka" -
nowe rozdanie,
bo nie każdego
bawi czekanie!
piątek, 26 października 2012
Siła niechcenia
Małe dzieci? Matka? - głupstwo.
Do więzienia za ubóstwo!!!
Mała grzywna ze skarbówki.
Policjanci są jak mrówki.
Noc. Płacz. Krzyk! Aresztowanie.
Co się z teraz z dziećmi stanie?
Bezrobocie - Jaka wina?
Maszyna pana Gowina.
Małe dzieci - do "placówki".
Policjanci są jak mrówki.
Temida jest przecież ślepa.
Małe dzieci? - Efekt cepa!
Kiedy bijak się rozkręci -
nie pomogą wszyscy święci!
Noc. Dziesiąta już w Opolu.
Leci program o głupolu
i opiece nad rodziną.
Ogląda z anielską miną
telewizor pani sędzia.
Zna przepisy. Życia nie zna.
Ma gwarancje dożywotnie.
Cóż to tam migocze w oknie?
Kogoś biorą? Kogoś mają!
Róże rzeczy się zdarzają.
Policjanci są jak mrówki.
Gdzie jest nakaz - tam są skutki!
Jak zapłacić ten podatek?
Małe dzieci. Iść za kratę?
Czy one przez trzy tygodnie
nauczą się jak żyć godnie?
To nie jest wina premiera.
On za problem się zabiera.
Pochyla się nad rodziną.
Jego ideały giną.
Nikt zrozumieć go nie umie.
Pod oknem w zebranym tłumie
stoi uśmiechnięta morda.
Tatuś przykrył Amber Golda.
Kto niewinny- ten nie siedzi!
To sensacja dla gawiedzi.
Z każdej igły zrobią widły.
Te nagonki mi obrzydły.
Twarde prawo, ale prawo!
Pan przesunie się na prawo,
bo właśnie wynoszą dzieci!
Noc. Opole. Kabarecik.
Loty wszystkie odwołane.
Amfiteatr. Wójt z plebanem
dyskutują o zadymach
i czy partia się utrzyma
po niedawnych wydarzeniach.
Wielka jest siła niechcenia.
czwartek, 25 października 2012
Jesień w Zgonie
Już jesień na brzegach i w leśnych pustkowiach.
W trzciniastych szeregach i w mazurskich głowach
i w złocistym piwie zamkniętej smażalni.
Już jesień leniwie wylewa mgieł czajnik.
Opary się snują nad fali chlapaniem.
Zaczęło się długie rokroczne czekanie
i koty już nawet nie wychodzą z domu.
Jesienne smuteczki ściągnęły do Zgonu.
Już jesień przykleja dalekie spojrzenia
na lasy, na Mokre, na "to się nie zmienia",
na zakręt na szosie cieniutkiej jak nitka,
na przeszłość, co dla nas taka była szybka.
Po łąkach się niesie rogaczy sapanie,
a wiatr z gałęziami rozpoczął już taniec.
Głębina wtóruje pomrukiem jeziora.
W Zgonie późna jesień. Na wspomnienia pora.
Krzesła
Chyba to nie jest rewolucyjnie,
ani za bardzo po męsku,
żeby się władzy kłaniać przymilnie
i nie dać szansy zwycięstwu.
Chyba to nie jest zbyt politycznie
bez przerwy dostawać baty.
Nie jest rozsądnie, ani praktycznie
wciąż tylko rozdzierać szaty.
Po co, do licha, grać wciąż komedię,
gdy jest się krzesłem na scenie
i odpowiadać na jakieś brednie
wyłącznie głowy kręceniem?
Takie sprzeciwy z ręką do góry,
z nosem spuszczonym na kwintę.
Są wypaczeniem ludzkiej natury.
Przebraniem za Kunta Kinte.
Tamten bez przerwy chociaż uciekał.
Nie dawał się michą skusić.
Nie ma co nowych wyborów czekać.
Trzeba ten teatr porzucić!
Poczekam
Przed południem oderwany od poduszek
wypoczęty i wyspany, zdrowy, silny,
zrozumiałem, że właściwie nic nie muszę,
w przeciwieństwie do tak bardzo wielu innych.
Popatrzyłem, jak się wszystko w koło złoci.
Jakie niebo czyściuteńkie, choć zamglone.
Pomyślałem: - Właściwie, po co ci
doniesienia, informacje wciąż trąbione?
Nie ma sensu chyba sięgać po pilota
i włączników- wyłączników wszystkich wciskać.
Niech poczeka dziś skakanie po bełkotach,
jeśli wczoraj pozwoliło mi się wyspać.
Tylko humor niepotrzebnie mógłbym stracić
oglądając wykrzywione kłamstwem usta.
Jak to dobrze nic nie zyskać - nic nie tracić.
Jak przyjemna może być medialna pustka.
Świat spragnionych, zagonionych z ulic zniknął.
Pozamykał się gdzieś w szkołach i urzędach.
Żaden odgłos do mieszkania nie przeniknął.
Żadna się nie rozgadała gęba.
Niech pokrzyczą sobie trochę do obrazu,
lub do ściany, do obsługi, kamerzysty.
Niech zobaczą, jaki odbiór był przekazu
i jak śmieszni w swych przemowach są dziś wszyscy.
Posłuchają, skomentują ci, co muszą.
Którzy wcześniej i po ciemku dzisiaj wstali
i pobiegli z niespokojną duszą
sprawdzać, czy się jeszcze system nie zawalił.
Kibicować, wysłuchiwać nic nie muszę.
Spokojniutko mogę dumać o jesieni.
Inni walczą o każdy okruszek.
Ja poczekam, aż to wszystko się odmieni.
środa, 24 października 2012
Nie wesoło
Wystrzeliły w niebo nity
i obraz dotąd zakryty
ukazał się przed oczami.
A my, już nie tacy sami!
Ktoś przecież sikał pod krzyżem.
Niektórym do zwierząt bliżej,
lecz dla zwierząt to też ujma.
Postawa - jakaś niespójna
powszechnie obowiązuje.
Nawet powiedzenie "Zbóje"
dzisiaj jest zbyt delikatne.
Raczej w duchu sobie zaklnę.
Jak inni pokiwam głową.
Jest zagadką umysłową -
Jak to długo można znosić?
Wpierw wybaczyć? Potem prosić?
Czy już nie zwracać uwagi?
Po ulicach mojej Pragi
chodzą ludzie ogłuszeni.
Jak to zmienić? Kto to zmieni,
kiedy taka ordynacja?
Nie ma mowy już o racjach.
Nie wystarcza wyobraźni.
Nity strzeliły z przyjaźni.
Zakazano nam myślenia.
Wszystko się podobno zmienia,
lecz nie polityczna klasa.
Jest tak jak za króla Sasa.
Przedstawienie musi trwać!
A się ciśnie: - K... ..ć!
Zmarła "Oda do radości"
Trudno dziś o porównania
dla leczenia i badania.
Obsługa jest jak z Afryki.
Hieroglifem są wyniki.
Jest jeszcze interpretacja
jak lato w polarnych stacjach.
Diagnoza to rzecz złożona,
jak łap lepkość u gekona.
Rokowania? - Na życzenie!
Wszechobecne jest cierpienie.
Hipokrates? - Śmieszna postać.
Najważniejsze: - Jak się dostać?
Zaufanie bardzo spadło.
Wszystkiemu jest winne sadło,
bo czegoś było za dużo.
Odpoczynkiem przed podróżą
jest wizyta w gabinecie.
Minister? - Najlepszy w świecie!
Prawdomówność z ust mu kapie.
Wiedza - Jak się muchy łapie?
Jest powszechna i uznana.
Nalewka jest zakazana
wraz z drogerią i zielarstwem.
Widzimy zewnętrzną warstwę,
a pod nią sama martwica.
Ślad gronkowca na ulicach
można dostrzec gołym okiem.
Okulista przed wyrokiem,
a patolog po opinii.
Może oni jacyś inni,
lub dziedzicznie obciążeni?
Kto Judyma w Shreka zmienił,
a Nightingale w Frankensteina?
Szykuje się już kolejna
zmiana sposobu płatności.
Zmarła "Oda do radości".
Tik - tak
Tik
Tak
Tik
Tak...
Można - tik.
Można - tak.
zero-
jedyn-
kowy
świat.
Kto nie z nami -
przeciw nam!
Miód. Aksamit.
Zwykły cham.
A bielsze odcienie bieli
są jak krople na pościeli,
wspomnieniem
minionych wzruszeń.
Teraz mamy czas wymuszeń!
Dzieci nowych rewolucji
przystąpiły do ablucji.
Chcą się jakoś przygotować,
żeby zjadaczom smakować.
Można - tik.
Można - tak.
zero-
jedyn-
kowy
świat.
Kto nie z nami -
przeciw nam!
Miód. Aksamit.
Zwykły cham.
Dorastają.
Tak są różne.
Idą zgrają.
Nieposłuszne.
Sytuacja ich - nierówna.
Część przykleja się do g..na,
by jakoś zaistnieć, przeżyć.
Część zmieniono
już w żołnierzy.
Pozostałych wabią lepy -
pralnie oraz mózgotrzepy.
Można - tik.
Można - tak.
zero-
jedyn-
kowy
świat.
Kto nie z nami -
przeciw nam!
Miód. Aksamit.
Zwykły cham.
Tik
Tak
Tik
Tak...
Zadowoleni
Kraj już ma budżet.
Klub ma prezesa.
Zyski łachudrze
przyniosła bessa.
Muchę ma pająk.
Fryzjer ma grzebień.
Wszyscy coś mają,
a ja mam ciebie.
Poseł ma dietę.
Dieta ma wagę.
Zboczek - podnietę.
Uczeń - uwagę.
Biskup ma karę
i odpust w niebie.
Ekran - maszkarę,
a ja mam ciebie.
Sejm ma komisje.
Brzoza - ekspertów.
Dyskusja - scysje.
Sztab ma Rembertów.
Sondaż ma rzeszę
zadowolonych.
I ja należę
do obdzielonych.
Każdy coś dostał.
Swego się trzyma.
Sprawa jest prosta -
będzie zadyma.
Przy każdej nawet
najmniejszej zmianie
można zabawę
zmienić w powstanie.
Świat jest dokładnie
porozdzielany.
Biskup ma kaca.
Premier ma plany
i wsparcie zawsze
znajdzie w potrzebie.
Polska ma marsze,
a ja mam ciebie.
wtorek, 23 października 2012
Poema
Nie ma takich niedostępnych dróg,
ani pieśni zagłuszonych nie ma,
żeby o nich nie słyszał Bóg.
Nie nakazał ich zebrać w poemat.
Nie ma żadnych utraconych mód,
nie ma wspomnień wytartych z pamięci.
Kto z uczuciem rozmowy wiódł,
tego troski przejęli święci.
Każda miłość jest skrzętnie zbierana
jak opłatek w anielski fartuszek.
Potem wraca szczodrze rozdawana.
Spływa wierszem w zakochane dusze.
Nie ma takich łańcuchów, pieczęci,
które mogą uwięzić pragnienie.
I najmniejsza odrobina chęci
może liczyć na marzeń spełnienie.
Nie ma takich niedostępnych dróg,
ani pieśni zagłuszonych nie ma,
żeby o nich nie słyszał Bóg.
Nie nakazał ich zebrać w poemat.
Nie pojadę...
Nie pojadę już w tym roku do Paryża,
chociaż jeszcze taka podróż mi się śni,
a przewoźnik za bilety poobniżał,
lecz ktoś tutaj też obniżył standard mi.
Nie wybiorę się na pewno do Berlina.
Berlin wcześniej nie potrafił mnie zachwycić.
Takie rzeczy mi wciąż dziwne przypominał,
że straciłem przekonanie na co liczyć.
Do Poznania pewnie mógłbym, lecz spoglądam,
że ta ropa nie tanieje ani krztyny,
a w Palmiarni pewnie nie ma tego kąta
i po latach już nie spotkam tej dziewczyny.
Nie pojadę na Okęcie, bo zamglone.
Wielka pustka ślad odlotów dawnych skryła.
Siądę sobie na ławeczce tuż za domem.
Powspominam miejsca te, gdzie ze mną byłaś.
Kręci dudek na kominie...
Kołki. Stołki. Lóż sekrety.
Kabaliści. Kabarety.
Bingobanki. Bankoszachy.
Mediowstrętki. Dziady, strachy.
Drabiniaści na drabinie...
Kręci dudek na kominie.
Instrumenty. Centoskręty.
Kopanina. "Wstań wyklęty"!
Zestawienia i procenty.
Już nie długo Wszystkich Świętych!
Głosowania. Ruch jak w kinie...
Kręci dudek na kominie.
Poza. Brzoza. Kongres nowy.
Paplanina, (wszystko z głowy).
Gra się w mediach i w kieszeni.
Jaka zmiana? Kto chce zmienić?
Szczekania w Szczekocinie...
Kręci dudek na kominie.
Dąsy. Wąsy z oczopląsem.
Doniesienia i anonse.
Tragifarsy. Wziątki z farszem.
Marsze i parademarsze.
Płyciznami płyta płynie...
Kręci dudek na kominie.
Jest coś w powietrzu...
Jest coś w powietrzu i tej wilgoci,
która się mgłami w ulice kładzie,
że trudno myśleć nam o dobroci,
o pozytywnym choćby przykładzie.
Jest coś takiego, jak suche osty,
cierniste głogi, ostre badyle.
Powiew ze wschodu jest jakiś ostry.
Człowiek się czuje raczej niemile.
Wciąż zamyślenie ciąży jesienne
i czarny humor uśmiechem wstrząsa,
kiedy widzimy kpiny niezmienne
i ten uśmieszek, głupi spod wąsa.
Kawał o brzozie i gdzie się zgina.
Beton na błocie. Grób na śmietnisku.
Kabaret wszystko to przypomina
i marsz po węglach w zgasłym ognisku.
Ciągle śpiewamy pieśni harcerskie
i chcemy dzieci słów ich nauczyć,
a one wolą raczyć się zielskiem
i po manowcach myśli się włóczyć.
Jest coś w powietrzu - coś co przenika
tęsknotą w piersi, chłodem do kości.
Jesień po krzewach chyłkiem przemyka
jakby nie chciała już ludzi złościć.
Listopad jednak może być twardszy
i wolnościowy z wiatrem silniejszym.
Młodsi przy ogniu zastąpią starszych
i będą sięgać do naszych wierszy.
poniedziałek, 22 października 2012
Presja
To stan wojny umysłowej!
Idiotycznej lemingowej!
Przymus do niedorzeczności
ogłupia nas , a nie złości.
Paranoja wsparcia władzy!
Podatność na jej ukazy,
komisyjne oświadczenia -
ludzi w kretynów zamienia!
Tu normalni - tam odmieńcy!
Do polemik nie ma chęci,
bo po drugiej stronie ściana!
Prawda jest już dawno znana,
bo przedstawił wam ją Matoł!
Ludzie! Ludzie! Co wy na to???
Jedni przeciw! - Drudzy za!
Może Matoł racje ma,
że ruska generałowa,
to jest bardzo światła głowa!
Dla Polaków, aż za mądra!
Nie będzie tu każda flądra
racji swoich wysuwała!
Musi przyjąć, co dostała!
Matoł zakończył rozmowy.
Wstały naukowe głowy,
a przeciw nim wielcy śledczy.
Rozstrzygnijcie, kto jest lepszy!!!
To stan wojny umysłowej!
Idiotycznej lemingowej!
Przymus do niedorzeczności.
Zachciało się wam wolności!???
To głupotą za nią płaćcie!
Taka jest dziś Polska właśnie!
Skorodowanym
Mgła
Mgła osiada, mgła osiada.
Nie dolecą! Szkoda gadać!
Nie ma tekstu - nie ma o czym.
Wszystkim mgła spadła na oczy.
Mgła osiada. Rządu nie ma.
Utknął na lotnisku temat.
Krajem nikt nie zawiaduje.
Powszechnie się oczekuje.
Puste stołki, puste biura.
Nad Warszawą biała chmura.
Nie ma rządu po weekendzie.
Co to będzie? Co to będzie?
Ranek cichy i spokojny,
bieluteńki, bogobojny,
jakby świat dziś dłużej przysnął.
Posiedź, posiedź mgło nad Wisłą.
Dobrze jest trzymać się Matki
Nie wódź nas na pokuszenie,
choć zwieść się daliśmy.
Modliliśmy się codziennie,
jednak jakoś szliśmy
poszukując miejsca złemu
w naszej codzienności,
a on tylko na to czekał
i się tu rozgościł.
Widząc naszą tolerancję
wciąż śmielej poczynał.
Krok po kroku - nie zamierzał
wcale się zatrzymać.
W końcu maskę zrzucił z twarzy
stanął podniesiony,
a w nas nagle zadzwoniły
Zygmuntowskie dzwony
i Michale! - krzyknęliśmy.
Ratuj w Imię Boże!
Wiemy! Wiemy - grzeszyliśmy!
Pomóż jeśli możesz!
I myśl jasna na nas spadła
jak anielskie skrzydło!
Odejdź maro! Idź do diabła!
... i poszło straszydło.
Niezbadane są przypadki.
Nie zawsze się uda.
Dobrze jest trzymać się Matki
i wierzyć w Jej cuda.
Niewielka strata
Może to nie jest zbyt wielka strata,
że nie ma u nas wieści ze świata.
Bo cóż oglądać? Tych bitych ludzi?
Lepiej się chyba spokojem łudzić.
W Anglii - policja, w Hiszpanii - pały.
W Afryce trupy się gęsto słały.
W Atenach sprzeciw i w Pakistanie.
Wybuchy gniewu, strzały w Libanie.
Nie warto czytać dziwnych nagłówków,
że gdzieś tam mają rządy półgłówków
i kryzys wymknął się spod kontroli.
Nie wiemy o tym, to mniej nas boli.
Mamy tu dosyć kłopotów własnych,
przypuszczeń różnych i spraw niejasnych.
Kto by się dzisiaj przejmował światem,
kiedy kredyty dają z rabatem
oraz pożyczki całkiem bezzwrotne.
Kto by chciał widzieć rzeczy okropne?
Rząd nas przed nimi dobrze osłoni
i defetystów umie przegonić.
Może to nie jest zbyt wielka strata,
lecz po co mam wciąż po obcych latać
i wciąż się dziwić, że w takiej Rosji
chyba do głowy po rozum poszli
i pokazują, a u nas nie?!
Może dlatego w Rosji jest źle.
Straszny zamordyzm i straszna bieda,
że aż po prostu żyć tam się nie da,
a u nas proszę da się wytrzymać,
choć informacji ze świata nie ma.
niedziela, 21 października 2012
Windows
Okno obok okna. Rozdwojenie jaźni.
Okno na naturę i do wyobraźni.
W jednym złote liście. W drugim złotousty.
W lewym zamaszyście. Prawy w oczach pusty.
Raz w niebo, raz w ekran spojrzenia rozdziela
obłędna świadomość - jesienna niedziela.
Sen o przemijaniu i kruchości złota.
Raz słoneczko piękne - raz jesienna słota.
Wybór bardzo trudy. Jesienne uroki,
burzą informacje i losów wyroki.
Jesień bywa piękna, bywa zwiastująca.
Początek i finał - spektakl nie ma końca.
I radość i smutek szeleszczą wśród liści.
Plątanina zdarzeń. Plątanina myśli.
Kładzie się na wszystko nasz ochrypły śpiew.
Samotne lotnisko wśród pożółkłych drzew.
Wędrówka do swoich cmentarną aleją.
Zachodzi słoneczko i okna ciemnieją.
Kartka kalendarza pozostanie w dłoni,
a to wyrywanie stale w uszach dzwoni.
Prezentacja
Kochał cię będę niepolitycznie,
normalnie, lub żywiołowo,
bezmyślnie, głupio, lub artystycznie.
Niezgodnie z żadną umową.
Żadnych petycji składał nie będę!
Do głosu się nie zapiszę!
Nie będę robił nic na komendę!
Niech wszystko się rozkołysze.
Żadnych terminów nie obiecuję
i dyscypliny partyjnej,
lecz jeśli kiedyś mnie przegłosujesz,
to nie odejdę do innej.
Przekroczę wszystkie immunitety.
Nie wpuszczę tu dziennikarzy.
Nie dotrą do nich żadne konkrety.
Wolno jest chyba pomarzyć?
Żadnych tu gwiazdek za mną nie stawiaj!
Mikrofon zabierz z mównicy!
Przy oświadczynach nie podpowiadaj!
Muszę to jeszcze przećwiczyć:
"Kochał cię będę...
Jeszcze nie tutaj, jeszcze nie teraz...
Czerwonych lasów wielkie przestrzenie
jesień pożera złotym płomieniem.
Tęczowe góry ukryte w dymie.
Duch Gór z kosturem idzie tu przy mnie.
Wiemy, jest z nami, poplątał słowa.
Coraz trudniejsza cichnie rozmowa.
Dym gryzie w oczy. Bezsilność dusi.
Sam siebie pytam: - Czy tak być musi?
Jeszcze nie tutaj. Jeszcze nie teraz.
Ktoś dobre myśli razem pozbiera .
Świat namaluje nowe pejzaże.
Las jeszcze płonie, lecz ja już marzę.
Czerwone buki sczernieją wkrótce.
Chłód się pokaże w oczu obwódce.
Pożar jesieni ugasi zima.
Róża chochoła będzie się trzymać.
Październiki
Smutne są te październiki.
Wlecze się jesień po kraju.
Na milczenie i okrzyki
suche liście opadają.
Mgły usiadły. Ich wilgocie
po zaroślach przeszły dreszczem.
Spadł na ziemię sen o złocie.
Spłukała go jesień deszczem.
Ciemność spieszy się do okien
i zagląda w każdy kąt.
Liście godzą się z wyrokiem.
Opadają. Idą stąd.
Trochę dalej popatrzymy.
Tam gdzie latem wzrok nie sięgał.
Kładą się na ziemi dymy.
Snuje się pożegnań wstęga.
sobota, 20 października 2012
Na śmietnisku po komunie...(cd)
Na śmietnisku po komunie
poruszać się musisz umieć.
Nie brać wszystkiego, co leży,
co w uśmiechu zęby szczerzy.
Nie zapadać się za bardzo.
Inni może nie pogardzą
i po szyję będą grzebać.
Zmusza ich do tego bieda,
nierozwaga, lub głupota.
Jeśliś się o takich otarł,
okaż swoje zrozumienie.
Różną postać ma cierpienie
i różna jest wytrzymałość.
Niektórzy pójdą na całość
i zagrzebią się z kretesem.
Nazwą wszystko interesem,
znaleziskiem, nowym prądem.
Nie z każdym takim poglądem
tobie zgadzać się wypada.
Nie musisz na twarz upadać,
żeby przejść przez to śmietnisko,
nawet wtedy, kiedy blisko
nie dostrzegasz jego brzegu.
Nie posuwaj się w szeregu,
chociaż w nim znajomych widzisz.
Nawet jeśli z ciebie szydzi
jakiś szczęściarz nasycony.
Popatrz wtedy w inne strony.
Może już zarosłe trawą.
Nie pędź tam, gdzie inni ławą
pobiegli resztek spragnieni.
Samotni - błogosławieni -
wyjdą na łąki zielone.
Nie myśl, że wszystko stracone!
Na śmietnisku po komunie...
Na śmietnisku po komunie
stare wrony siedzą dumnie.
Wróble zbierają drobiny.
Jedzą gołębie toksyny.
Ptactwo grzebie. Nie ucieka.
Trudno spotkać tu człowieka,
choć zbieraczy całkiem sporo.
Zwykle, wieczorową porą.
Odprawiają tu swe modły
po niegodnych, słabych, podłych.
Potem czują się czyściejsi,
odciążeni, niedzisiejsi.
Wrażliwi na wysypiska
na ruiny i śmietniska.
Ne tę pustkę po komunie
w codzienności i w rozumie.
piątek, 19 października 2012
Znak
Jak powiedzieć ogłuszonym,
przestraszonym zbitym,
że są gdzieś niebiańskie strony
i jest róg obfity?
Jak powiedzieć oślepionym
i zmaltretowanym
o dziwnym świetle ikony,
które niesie zmiany?
Jak zatrzymać ich na chwilę,
jak im wytłumaczyć,
że muszą skasować bilet,
który nic nie znaczy?
Jeden wspiera się na drugim.
Nie patrzy, gdzie idzie.
Niewolnicy z nich i sługi.
Utonęli w zwidzie.
Znaczą drogę do Sodomy
białe słupy soli.
Umazano krwią ich domy,
lecz to ich nie boli.
Śmieją się już z drogowskazów
i znaków na niebie.
Nie wahali się ni razu.
Idą wprost przed siebie.
Obserwuje ich kamera.
Szuka sprawiedliwych.
Każdy z nich się poprzebierał.
Nikt nie jest prawdziwy.
Wszystkich mocno przycisnęła
babilońska straż.
Na chuście się odcisnęła
umęczona twarz.
Kto podniesie całun w górę?
Znak z niego uczyni
i fatamorgany chmurę
przegna znad pustyni.
Jeszcze idą, jeszcze suną.
Odważnego nie ma.
Gdy się wzniesie - ławą runą.
Zatrzęsie się ziemia.
Mara dwadzieścia trzy
Wszystko idzie jak po maśle.
poprzez lata, dni.
Patrzy mara kiedy zaśniesz
i co ci się śni.
Przyszła dwójka do trójki
usiadły do stołu.
Po co nam te wspólne bójki?
Nie będzie uboju.
Tylko my się tu liczymy.
Mamy w rękach wszystko!
Na początek jest potrzebne
wielkie widowisko!
Będzie zbrodnia.
Będzie kara.
Będzie sprawiedliwość.
Zobaczą, kto tu się stara.
Uwierzą w uczciwość!
Poszło wszystko jak po maśle.
Przeszły lata, dni.
Patrzy mara kiedy zaśniesz
i co ci się śni.
Przyśniło się z czasem komuś,
żeby dwójkę wygnać z domu.
i podstawić trójce nogę,
lecz sen runął na podłogę.
Tylko my się tu liczymy.
Mamy w rękach wszystko!
Na początek jest potrzebne
wielkie widowisko!
Będzie wielkie poruszenie,
bo wielki wypadek.
I będzie losu zrządzenie.
Razem damy radę.
Nie ma zbrodni.
Nie ma kary,
a jest sprawiedliwość!
Sposób dobry,
chociaż stary.
Uwierzą w uczciwość!
Poszło wszystko jak po maśle.
Przeszły lata, dni.
Patrzy mara kiedy zaśniesz
i co ci się śni.
Ruszono Drogą Krzyżową.
Trwa manifestacja.
Myślą nad rozmową nową.
Stół - reaktywacja!
Potrzeba czegoś wielkiego
do kropki nad i.
Spodziewajcie się wszystkiego.
Zamykajcie drzwi!
Słuchawka
Kto tam siedzi w tej słuchawce
w uchu prezydenta?
Kto szepczącym w nią łaskawcem
i gdzie ona wpięta?
Dziś każdemu, niewątpliwie,
trzeba podpowiadać,
lecz choć temu się nie dziwię -
chcę tę sprawę zbadać.
Nie mam już wcale pewności -
Czyje to są słowa?
Wolałbym widzieć tych gości,
gdy o forsie mowa.
Niby wszystko przed kamerą
i wszystko na stole,
a głos zawdzięczam suflerom
umiejącym rolę.
Jeśli ktoś najważniejszemu
szepcze coś do ucha,
myślę - Po co?, myślę - Czemu?
Kto tu kogo słucha?
Śmieją się w calutkim świecie.
Tu mucha nie siada.
Może wy mi podpowiecie:
Kto i co tu gada?
Wiemy już - Nie dostaniemy,
ale nie jest źle!
Nieważne jest czego chcemy,
lecz - Kto od nas chce ?!
O tym pewnie jest w słuchawce,
ale nie w przemowie.
Dobrze, dobrze mieć wybawcę -
tego co podpowie.
czwartek, 18 października 2012
Krótkie odwiedziny
Pragnął rozkoszy. Myślał o walce.
Życie mu jednak przeszło przez palce
w poszukiwaniach kawałka chleba
i taki głodny poszedł do nieba.
Zabrał ze sobą uzależnienie
z tym wiecznym głodem swe utrapienie.
Wciąż szukający, nienasycony.
Tęsknił za życiem niedokończonym.
Niestety, nie ma łatwych powtórek.
Może go Pan Bóg przemienił w chmurę,
by jeszcze kapał wierszem na ziemię
i jakoś znosił nienasycenie.
Do głów samotnych, zwykle wieczorem,
pod byle jakim może pozorem
ta chmurka myśli strofą przeniknąć
i nie chce odejść i nie chce zniknąć.
Tylko się głodnym tłucze cierpieniem.
Często miłosnym, dawnym wspomnieniem,
lub nieodpartą nagłą potrzebą.
Tak na żyjących wciąż wpływa niebo.
Przez te tęsknoty. Przez głód poetów
rodzą się strofy nowych sonetów
i wierszy z pewną niebiańską nutką.
Odchodzą głodne. Bywają krótko.
Baśń o Carze Groźnym i Godunowie
Na rozkaz cara Nowy Godunow
szyje bojarom okręcił struną,
a gdy potulnie przygięli grzbiety
car dał im włości i epolety.
Najsilniejszemu dał Ukrainę,
żeby uwięził sprytną dziewczynę,
potem zniewolił, jak car przykaże,
by się gubernia pozbyła marzeń.
Przyjacielskiemu darował Gruzję.
Miał z niej przegonić wszelkie iluzje
niezależności, snów o Kaukazie.
Pamiętać musi wciąż o rozkazie.
Sprytnemu rzucił Litwę pod nogi,
by z niej usunął wysokie progi,
Otworzył drogę Rosji na zachód.
Gubernię trzymać ma w ciągłym strachu.
Wierny już wcześniej Białoruś dostał.
Z jego oddaniem sprawa jest prosta.
Sam sobie łańcuch nałożył wcześniej
w wielkopoddańczym uległym geście.
Przypomniał tego, co w łagrze jęczy.
Pokazał siatkę nici pajęczych
jaka oplata uciekinierów.
Sypnął stos rubli, górę orderów.
W końcu przemówił: - To będzie wasze.
Moi synkowie. Moi Judasze.
Jeśli z was który, lub razem wszyscy.
Tu przywieziecie Laszkę znad Wisły.
Żeby nie poszła czasem za Niemca,
masona, Żyda, albo odmieńca.
By do Carskiego wróciła Sioła.
Ma słuchać głosu, który ją woła!
Pierwsze już kroki carat poczynił
i pobił tego, który zawinił.
Który dostępu bojarom bronił.
Do dziś nad Wisłą kłócą się po nim.
Dobra to pora dla was synkowie.
Kto nie ma w nogach - musi mieć w głowie,
a wszelkie kroki car błogosławi.
Który z was pierwszy nogę postawi?
Przygięli grzbiety. W milczeniu stoją.
Pewnie by chcieli, ale się boją.
Wszystkich za szyję Godunow ściska.
Myśl jest daleka, a była bliska.
Zwozili żony kiedyś Budrysy.
Teraz układy, teraz polisy
strzegą obrządku, chronią zamęście,
więc proponują : Najpierw Orędzie!
Wysyłaj przodem nad Wisłę popa!
Niech zgodę także da Europa.
Gdy Ameryka się wycofała
odzyskaliśmy nad Wisłą pałac.
Teraz jest łatwiej i po bożemu.
Ty jesteś carem. Czyń po swojemu,
a my twe raby, choć bojarzyny
drogę nad Wisłę ci wymościmy.
Myślał i myślał w złotej samotni.
Droga daleka. Potrzeba sotni,
a może nawet i gwardii całej.
Mam już imperium. Został kawałek.
Pomyślę o tym. Będę pamiętał.
O tych niechęciach, o tych wykrętach.
Będę się jeszcze wyroczni pytał.
I ty myśl o tym, gdyś baśń przeczytał!
Świat jest dla ludzi!
Było - minęło.
Zgasło - błysnęło.
Wskazówka biega po tarczy.
Dużo, lub mało -
coś tam zostało.
Mówią:- Dla wszystkich nie starczy!
Śmiech - niepokoje.
Sam, lub we dwoje
myślicie: - Jakoś tam będzie!
Ciężar niechcenia
wciska na lenia
kolejne wielkie orędzie.
Leżałeś - wstaniesz!
Porcję dostaniesz
wczorajszych, zwiędłych nadziei.
Było - minęło.
Zgasło - błysnęło,
a wszystko jakoś się klei.
Zimy po latach.
Daty po datach
na stos układasz pamięci.
Dużo, lub mało.
Coś tam zostało
i żyjesz! Jakoś się kręci.
Dzień - galaktyka,
w przestrzeń pomyka.
Omiata wir marginesy.
Fantom obliczeń.
Nadstaw policzek!
Kopniaki, albo karesy.
Słaby - odważny.
Rytm jest wyraźny.
Słychać w tym wszystkim muzykę.
W piekle i w niebie.
Grają dla ciebie.
Rezonans buja dżojstikiem.
Jasność i ciemność.
Życia codzienność.
Zasypiasz, potem się budzisz.
Znów ruszasz w taniec.
Znika pytanie.
Masz pewność: - Świat jest dla ludzi!
środa, 17 października 2012
Sprowokowany
Wieszczu nieodkryty! Samotny Norwidzie!
Gabaryty tego, co widziałeś w zwidzie,
co wysmarowałeś ludziom w internecie -
liściem tylko spadłym w dziejowe zamiecie.
Tyko błyskiem światła w granatowych chmurach.
Łezką spływającą w nowych subkulturach.
Zapomnianym listem z ojczystego kraju.
Wygnańcem, banitą tęskniącym do raju.
Głosem nieszczęśnika z życia marginesu.
Wołaniem o pomoc badacza bezkresu,
którego wciągnęły wiry czarnej dziury.
Okruchem pomnika zniszczonej kultury.
Posiwiałym włosem po wielkim zmartwieniu
i ochrypłym głosem w niejednym sumieniu,
który pazurami wierszy na stromiźnie
upadek chce wstrzymać innym i Ojczyźnie.
Wieszczu nieodkryty! Żałosny rapsodzie!
Skało nóg obmytych utopiona w wodzie!
Otrzeźwiej troszeczkę z tej skargi przydługiej!
Trzymaj się swej drogi! Nie będziesz miał drugiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)