środa, 27 listopada 2013
Koszmar
Noc ciemna długa.
Godzina druga.
Księżyc jak mała szczelinka.
Lód siadł na szybach.
Sen się urywa.
W poduszkach chrapie rodzinka.
On spać nie może.
Nie było gorzej.
Cały mu naród złorzeczy.
Spocona głowa.
Biegł. Chciał się schować.
Ktoś z mieczem stanął naprzeciw.
Smukły. Wysoki.
Głosem głębokim
jakby spod nawy w kościele.
Chciał się przekonać.
Spytał: -Tyś Donald?
Przejechał wzrokiem po ciele.
Goryl pod drzwiami.
Szurnął nogami.
Zapytał: - Wszystko w porządku?
Szczęka się trzęsie.
Wzrok jeszcze we śnie,
a pamięć szuka początku.
Miałem z nim kłopot.
Potem był Sopot,
a potem szef kancelarii.
Gubi się w wątkach.
Potem Zielonka.
Niepewni byli i marni.
Zapalił światło.
Lico pobladło.
To tylko nocne koszmary.
Światło księżyca.
Pusta ulica.
Świetliste ostrze ze szpary.
Noc ciemna długa.
Godzina druga.
Księżyc jak w niebie szczelina.
Jeszcze się boi.
W kącie ktoś stoi?
Znowu się chyba zaczyna...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz