W kąciku, po cichu, przy gorącej kawie wiersz pisałem, jakbym w dom swój zaprosił na jawie, wszystkich tych, którzy odeszli - znajomych, rodzinę, a oni tu do mnie przyszli gromadą w gościnę. Wiersz był śliczny, barwny długi i niesamowity. Pełen wspomnień i uśmiechów, podtekstów ukrytych. Finezyjnych różnych słówek, barwnych sytuacji. Jak to w tłumnych odwiedzinach. Późnych, po kolacji. Pomagali mi wiersz pisać. Stukali w klawisze. Często wszyscy zapadali w modlitewną ciszę i w litaniach wspominali o Imionach Świętych. Wiersz miał kończyć się pacierzem. Wzruszający. Piękny. Wyszukałem fotografię bardzo, bardzo starą i chciałem wszystko zapisać. Wtedy to się stało. Przeglądarki oszalały i zdrętwiało wszystko. Wygasł obraz i tekst cały. Zniknął pasek nisko. Uleciały z głowy strofy. Poszły w zapomnienie. Wiersz zdawał się doskonały. Zapadłem w milczenie. Najpierw było mi go szkoda. Żałowałem długo. Potem chciałem go odtworzyć bezowocną próbą. W końcu pomyślałem sobie - To nie był przypadek i źle czynię, robiąc sobie z duszami zabawę. Mogły być przy mnie prawdziwie i całkiem realnie. Przysiadłem, wiersz napisałem. Tym razem normalnie.
Siedział w twardej skorupie Golem wszelkich dyskusji i wszystko było głupie, a on rozum miał w muszli. Ociężały i stary całą wiedzę pozbierał. Tę ze "Zbrodni i kary" i tę z bunkra Hitlera. Z emigracji Paryża i tę z "Mędrców Syjonu". Mógł patriarchom ubliżać. Blisko trzymał się Dzwonu. Na nim się opierała każda tutejsza racja. Kancelaria i pałac i cała demokracja. Tak jak wszyscy Golemi myślał, że będzie wieczny. Inni poszli do ziemi, a on czuł się bezpieczny. Choć się wolno poruszał, jednak był w każdej dziurze. Zawsze pierwszy wyruszał przeciw prawu, naturze. Co powiedział - od razu w złoto się zamieniało. Zawsze był bez wyrazu. Zawsze brzydko pachniało, ale czołem mu bito i zdobiono wstęgami. Chodził z głową odkrytą a powłóczył nogami. Był pomnikiem, taranem. umysłowym molochem. Nagle wczoraj nad ranem przyznał sam: - Jestem prochem. Ogłupiały programy. Opuszczono w dół głowy. Wypaczyły się ramy deklaracji rządowych. Redakcyjny chleb sczerstwiał i ze smutku zzieleniał. Każdy tuz tu wszechmocny w marionetkę się zmieniał. Bliski koniec zobaczył ten, kto końca się nie bał, a w narodzie rozpaczy jakoś nikt nie dostrzegał. Może tam jej nie było, bo to lud zaściankowy. Może mu się znudziło słuchać prawd golemowych, bo ich wagi i siły nigdy sam nie doceniał i nie takich przeżyły liczne tu pokolenia.
Zażenowanie. Plama na ścianie. Ten pająk był czerwony? Zakłopotanie. Niesmak zostanie. Trudno być zadowolonym. Piękny on nie był. Narobił biedy, a przecież to stworzenie boże. Nieraz ukąsił. Krew ludzką sączył. Stąd plama w takim kolorze. Na samym froncie. Lepiej by w kącie doczekał swojego końca. Pająk czerwony? Zadomowiony. Nie szkoda! I pies go trącał!
Zbiera się. Pęcznieje. Rośnie. Wygląda żałośnie. Kumulacja! Hit! Atrakcja! Wciąż głośniej i głośniej. Aż przychodzi taka chwila, że kogoś utrafi. Złotą rybę - na pohybel! Wznieś toast! Się napij!
Kumulacja! Obrzydliwość. Zła uosobienie. Przelewa się nieuczciwość i staje się cieniem, gdy przychodzi taka chwila, że kogoś utrafi. Złotą rybę - na pohybel! Wznieś toast! Się napij!
Miałeś może trzy życzenia, pałace i służby i liczb kilka do skreślenia, górę weksli dłużnych, ale przyszła kumulacja. Wszystko diabli wzięli. Minął hit! Żadna atrakcja. Już jest po niedzieli.
Przyszedł Konrad, panie podchorąży. Ten sam, który tu uchodził za Kolumba. Który zostać komunistą już nie zdążył, ale flagi tak jak wszyscy kładł na trumnach.
Chce dołączyć do Podziemia i przysięgać, że w potrzebie za Ojczyznę zawsze stanie. Tylko prosił by mu nie kazano klękać, bo jest żydem i już żydem pozostanie.
Chciałby z nami razem być przed Listopadem. Nie wyjedzie, bo jak my, tu dom swój czuje i nie pragnie Ameryki. Jest Konradem, a "Kolumbów" już od dawna nie czytuje.
Tamte czasy już uważa za minione. Na pieniądze swoich przeżyć nie przeliczał. Jeszcze wierzy, że nie wszystko jest stracone i dlatego przyjął imię z Mickiewicza.
Odrzucimy, czy przyjmiemy go na próbę? Na żylecie razem z nami stoi, krzyczy. Na ulicę wyszedł pierwszy. Wszedł w rozróbę. Trochę gazu, kilka pałek też zaliczył.
Jak pan myśli, panie podchorąży? Czy to dobrze, że tak się upominamy? Nie będziemy tej historii dłużej drążyć. Do szeregu! Wprowadźcie go. Zaczynamy.
Po co rzucasz tu słowa? Atmosfera nerwowa i bez słów niebezpiecznie gęstnieje. Sytuacja jest nowa. Zmowę zabiła zmowa. Niepotrzebnie rozbudzasz nadzieję.
Po co podsuwasz myśli? Po niektórych już przyszli. Ludzie żyją z piątku na sobotę. Uwiązani do dyszli, teraźniejsi i przyszli ciągną górę milczenia z kłopotem.
Po co szukasz tu zgody? Uzgodniły narody jakie będą następne świadczenia. Mają swoje powody. Od powietrza i wody izolują potrzebę istnienia.
Po co pytasz dlaczego? Alfa będzie omegą i ostatnich zobaczysz wśród pierwszych. Szkoda słów. Szkoda myśli. Lepiej zęby zaciśnij. Może jutro narodzi się z wierszy.
Wypasiony kłamstwem brzuch. Rozbiegane dziwne oczy. Wyszedł z ziemi inny duch i na grobach walkę toczy. Ludzi straszy. Zgina karki. Uległość duszy wymusza. Rozrzuca wyborcze kartki, Serca mrozi. Łzy wysusza. Odsunęli się anieli przed gwiaździstym cyrografem, lecz lewiatan się ośmielił na skrzydłach położył łapę. Pokłon bije faryzeusz. Z judaszowym idą hołdem. Pieśni wznosi koryfeusz. Ucieszył bestyji mordę. Dziwne znaki wznieśli w górę. Reklamują rozpasanie. Modlitwę, dobro, kulturą wloką na kamienowanie. Tłum okrzyki wrogie wznosi pełen szpicli i agentów. Nie zważają, gdy lud prosi: Nie tykajcie Sakramentów! Oporu żadnego nie ma. Jest szatańska ordynacja. Co dzień nowy, straszny temat. Upadek. Kolejna stacja. Zaparło się teraz wielu widząc w świecie gorsze sceny. Czy na Marsz w Święto pójdziecie? Wyjeżdżacie? My idziemy!
Sancte, Sancte Archangele! Sprawiedliwych śmiało prowadź! Nie żądamy aż tak wiele: Zechciej Panie nas zachować. Wróć normalność. Przyzwoitość. Chleb powszedni. Ludzkie życie. Nie liczymy już na litość. Nie pragniemy żyć w rozkwicie. Przywróć słowom ich znaczenia. Krzywe lustra od nas zabierz, a Duch, który świat nasz zmieniał niech pojawi się w Warszawie.
Czarna noc październikowa wyłączyła światło. W czarną dziurę mysz się chowa. Tak żyć nie jest łatwo. Koc głupoty spadł na głowy. Kretyn zamiótł śmiech. Nad miastami smog rządowy. Do drzwi stuka grzech.
Teatr "Dziadów" nie wystawi. Zjadł milczącą owcę. Lewak lontem znów się bawi. Nic już nie jest proste. Duch Rapacza u Porczyńskich klęczy przed obrazem. Cienka spłonka. Strach się jąka - wyraz za wyrazem.
Zbierają się stare mary nad frankfurckim wieńcem. Chichotem głaszczą zamiary. Wyciągają ręce. Nike przeszła Łazienkowską. Tym razem milcząca. Zjeżdża policja i wojsko. Zabronią się wtrącać.
Śpią Kordiany. Spektakl zgrany. Gustaw na ustawie, a Konrada szwancparada postraszy w Warszawie. Budzi się Rewolucyjna w kamiennych klawiszach. Czarna noc październikowa. W Belwederze cisza.
Dzisiaj wielka konferencja. Będzie rząd. Magnificencja. Rabin oraz dwaj biskupi. Media dały się ogłupić. Celebrytki. Celebryci. Napaleńcy. Niewyżyci. Kwiat młodzieży. Reporterzy. Kilku takich, co chcą przeżyć. Na buraka burak mruga. Ja na służbie. Ja usługa Niezła dzisiaj kołomyja. Będzie chryja... będzie chryja! Są na pewno pederaści z różnych opcji. Różnej maści. Zamknij kufer. W spodnie lufę. Obstawiamy salę, bufet. W razie czego - na mnie mrugaj. Ja na służbie. Ja - usługa.
Podjeżdżają limuzyny. Słychać szmerek - s...syny. Takim dobrze się powodzi. Proszę wchodzić! Proszę wchodzić! Gospodarz ręki nie poda. Taka moda. Taka moda. Pan tu także profesorze? Aj, nie mogłem trafić gorzej! Proszę zdjąć te boa z piór! Wielka dama. Przy niej nur. Na miejscu już jest komisja. W wejściu zator. Kłótnia. Scysja. Garderoba poszarpana. Pani była obrażana! A pan kto? - Urzędniczyna! Ładnie wieczór się zaczyna!
Zagubiła się publika w oświadczeniach, w polemikach. Zapomniała profesura, czym jest grzeczność i kultura. Wykładowca lży docenta. Pański tytuł na przekrętach za komuny uzyskany! A pan pewnie z tych słomianych, do salonu przyszedł z gumna! Pańska głowa - bezrozumna! Oprócz gwiazdek, nic w niej nie ma! Niech pan lepiej zmieni temat, bo pokażę tu każdemu pewien wyciąg z IPN-u! Niech zobaczą, kto był świnią! Krzyczą. Wrzeszczą, aż się ślinią. Mruga burak na buraka. Ale chryja... ale draka. Słyszałem od jego żony, że jest wciąż niedouczony, za to córka wyszkolona. Która to jest jego żona? Ta wysoka. On jak kajtek. Na pewno przyszła bez majtek. Trzeba by ją lepiej chronić. Chodźmy za nią. Dzwonek dzwoni.
W holu zator dziennikarzy. Włos rozwiany. Pot na twarzy. Chaszcze łokci i bicepsów. Nie pchaj się baranku z plebsu. Telewizja ma pierwszeństwo! Krzyki. Ścisk. Kłótnie. Szaleństwo. Wolna droga dla rzecznika! Wprost. Agora. Polityka. I panienki dziennikarki. Kuso, aż przechodzą ciarki, aż się oczy do ud lepią. Tłok. Ściskają. Łapią, Klepią. Zabierz łapy! Trzymaj w górze! Ciaśniej, głębiej, mocniej, dłużej. Mruga burak na buraka. Ale chryja... ale draka. Z tamtą byłem na wywiadzie. Potrzebowska jest przy dziadzie. Na każdego jest otwarta. Niezła sztuka. Grzechu warta! Ustawimy się tuż tuż. Przyda jej się anioł stróż.
Na parkingu przed budynkiem chłopak wypił odrobinkę potem nałożył słuchawki. Zapytał - Są już migawki? Siadł w kontener pod talerzem i poleciało w eterze: - Pederaści różnej maści. - Jak mikrofon trzymaj w garści! - Niezła sztuka! S...syny. - Odsuń się pan od dziewczyny! - Świnia. Wyciąg z IPN-u. - Obciągaj sobie samemu. - Ale chryja... ale draka. - Może lepiej na stojaka. - Która to ta wyszkolona? - Pani była obrażona! - Przemówi magnificencja. Odbyła się konferencja, lecz awaria jest na łączach. Nagrałeś to? Nie wyłączaj!
Na ekranie - jedno zdanie zastąpiło sprawozdanie. Poszedł skrót. Dobry dziennikarz zawsze słucha pułkownika. Słupki w górę. Trwa kadencja. Wkrótce telekonferencja! Na buraka mruga burak. Jest O.K! Pełna kultura! Ja na służbie. Ja - usługa. Na zegarze biła druga.
Tu mówi władza! Wyciągać szyje! Władza dosładzać będzie pomyje! Nie pchać się! Bydło! Otwierać pyski! Władzy już zbrzydło wlewać do miski. Od dziś - na głowy! I prosto w trzewia. Rusza nasz nowy podział badziewia! Telewizyjny. Internetowy. Stały. Unijny. Bełkot prasowy. Każdy dostanie swą porcję rano! Chłam na śniadanie. Wszyscy to samo! Nasz komunikat jak rzygowinę. Nowość! Unikat! Sprawcę i winę! I przypomnienie kto rządzi wami. Ruszać się lenie! Głos wydać z krtani! Podziękowanie należne władzy! Kończyć śniadanie! Spełniać nakazy!
Słuchaj bęcwale! Władza przemawia! Ten, kto się wcale nie zastanawia i wierzy w brednie Macierewicza - będzie codziennie karę zaliczał i na golasa zaraz po brzasku z portretem Kwasa biegał po lasku. Przed każdą brzozą, obowiązkowo, z pokorną pozą, trzy razy głową uderzyć musi czołem w pień drzewa, aż opór zdusi i będzie śpiewać jak władza każe! I nową wizję tamtych wydarzeń przez telewizję utrwali sobie. Kto nie posłuchał - też musi pobiec!
Szła laseczka do laseczka przydzielonego, przydzielonego, przydzielonego. Przeszkadzała jej w tym teczka śmiecia różnego, śmiecia różnego, śmiecia różnego.
Gdzie jest okolica? Gdzie jest ten złom? Gdzie może dziewczyna wyrzucić ją? Polazła daleko. Zgubiła dom. Straszyli bezpieką. Słyszałem grom.
Przydzielony mi laseczku, czy mi się nadasz? Czy mi się nadasz? Czy mi się nadasz? I o chlebie i o miodzie prawdę zagadasz? Prawdę zagadasz. Prawdę zagadasz.
Co do jadła, to żeś zgadła. Teraz się nie chwal. Teraz się nie chwal. Teraz się nie chwal. Bo mi tu zaleją sadła i przyjedzie drwal. I przyjedzie drwal!
Gdzie jest okolica? Gdzie jest ten złom? Gdzie jest ta dziewczyna co kocham ją? Polazła daleko. Zgubiła dom. Straszyli bezpieką. Słyszałem grom.
Idzie na nas z pełnym brzuchem. Z opitym ciężkim podmuchem. Z pomarszczonym, chmurnym czołem. Śle pomruki niewesołe. Deszcz. Trzeszczą blachy wież. Ziemio siły zbierz, gdy lunie. Spadnie piorun po piorunie. Usiecze, spłucze, przemoczy. Wiatr dokoła się zatoczył. Poleciały suche liście. Pełną garścią zamaszyście posiał nam październik strach. Wróble skryły się pod dach, a gawrony za pniem drzewa. Idzie, gwiżdże. Deszcz. Ulewa. Strach się takiej nie spodziewał. Wdział ostatni łach.
Westchnę, nie bez racji, myśląc już o Święcie. O ogromnej liczbie przedsięwzięć podjętych. O niespotykanej skali operacji i o władz zacięciu, że nie będzie świętych.
A przecież to tylko przemarsz ulicami najzwyklejszych ludzi w Święto Narodowe. Może się nie włączą teraz przebierani. Może nic nikomu nie nakładą w głowę.
Z drugiej strony siły międzynarodowe. Światowa technika. Wynajęci spece. Oddziały specjalne - antyterrorowe. Obce oraz nasze - służące bezpiece.
Westchnę nie bez racji, bo nie będzie łatwo. Wielkich prowokacji można się spodziewać. Zgaśnie telewizja i wyłączą światło. Czy pójdziesz Narodzie? Spróbujesz się nie bać?
Scenariusze pełne wzruszeń i dramatów i przymuszeń, piszą wielcy reżyserzy. Drobiazgowo - jak należy! Możesz wierzyć, lub nie wierzyć. Jeszcze raz tę akcję przeżyć. I gdzieś na nocnym seansie wylądować po kwadransie.
Dalej gładko się potoczy. Tekst przedłożą ci przed oczy. Spektakl skończy się lojalką, lub ci przetłumaczą pałką.
Gdy motyle lecą w Chile możesz poczuć się niemile. Dawne ekranowe chwile Mogą wrócić jak zły sen.
Scenariusze pełne wzruszeń i dramatów i przymuszeń, piszą wielcy reżyserzy. Drobiazgowo - jak należy! Możesz wierzyć, lub nie wierzyć, lecz to zdarza się młodzieży. I starego nie ominie, jeśli czasem przyśnie w kinie, gdy długi seans zalicza przegapiając Sienkiewicza.
www kropka reklamowa szopka polub kreuj twórz już jesteś Panem Bogiem chcę to znaczy mogę tworzę nowe światy i czekam zapłaty www strona poruszona zakrzywiona czasoprzestrzeń jesteś jak powietrze życiodajny twój świat wirtualny żyje prawa autorskie czyje twoje przebojem to trzeba do prasy kaaaasy nie ruszać to moje!
A za oknem starym wierszem szumią drzewa. Spadły deszczu krople pierwsze. Też chcą śpiewać. Zatańcował wicher z chmurą. Natura jest subkulturą. Przyszła jesień. Za dojrzałość płacić trzeba!
Szedł prosto ulicą antykomunista. Wzrok podniósł do nieba i tak sobie świstał. Nie dla mnie poprawność. Nie dla mnie gendery. Nie ma nic za darmo. Kosztują ordery.
Szedł tak, pogwizdywał i gapił się w niebo. Antykomunistom nie trzeba niczego. Dziś za przynależność, za salony, sfery - trzeba kark nadstawiać i cztery litery.
Pyta go stójkowy: Na co pan tak śwista? To mój tik nerwowy. Wstręt po aktywistach. Pozostał mi dotąd. Odbija się w głowie. Żyję w wolnym kraju. Więcej nic nie powiem.
Trafił do psychuszki. Gorzej niż za kraty z rozpoznanym świrem: "Za Smoleńsk, za Katyń". Może teraz gwizdać, kiedy ma ochotę. Świstanie to dzisiaj obrzucanie błotem.
Od tego są inni. Od tego jest władza. Nie należy władzy w gwizdaniu przeszkadzać! Świstać sobie może, kto się pewnie czuje, choćby był złamanym, a policjant ...
Po nas choćby potop! Potopu nie było. Za to będzie atom i uleciał sarin. Wielu pomyślało i w świat wyruszyło. Będą także do nas licznie powracali.
Nie dla wszystkich teraz Triumfalne Łuki, a Noce w Lizbonie kosztują zbyt wiele. Nie słuchano nigdy dziejowej nauki, za to drogocenni byli Przyjaciele.
Rosja była dla nich jak Morze Czerwone. Szwajcaria za droga. Jak sen Ameryka, a w Polsce maceby stoją przywrócone, ale zrozumienie niszczy polityka.
Trudno teraz głowę posypać popiołem. Trudno ręce obmyć. Udawać Piłata. Nie przywrócą miejsca za okrągłym stołem za ich obrażanie przez tak długie lata.
Za fałszywe weksle. Za ten płacz lichwiarski. Pogrzebaną wdzięczność i niewdzięczną pamięć - znajdzie się tu miejsce jedynie dla garstki. Wielu nie zobaczy Ziemi Obiecanej.
Nie ma sensu wrzeszczeć, kiedy krzyczą wszyscy i milczeć, gdy milczą - także nie wypada. Tylko w ciszy okrzyk będzie wyrazisty. Gdy wszyscy pytlują - nie ma o czym gadać.
Każda zapalczywość wygląda jak kpina, a wspólne milczenie w dramat się ubiera. Kiedy inni milkną, wtedy ty zaczynaj. Gdy się wydzierają - buzi nie otwieraj.
Gdy twe wystąpienie emocji nie budzi. Sprzeciwu nie widać i poklasku nie ma. Widać, nie potrafisz angażować ludzi. Żegnaj się szybciutko: Czołem! Do widzenia!
Za to, że potrafiłaś, Umiałaś, Z Bogiem, Chciałaś. Że nam się odrodziłaś, Walczyłaś, Zwyciężałaś!
I po latach zaborów Polskiego nas uczyłaś Języka i Honoru I domem dla nas byłaś. Nie oddam Cię w zastawy! W obce ręce i rządy. W polityczne zabawy. W globalistyczne prądy.
W niszczenie, zatracenie. W pogaństwa nowe nurty. Za kraj mój. Za tę ziemię U progu, drzwi, u furty Z bagnetem zawszę stanę, A nawet z gołą ręką. I bronić nie przestanę. Bo Rzecz jest dla mnie Świętą!
Pospolita jest dla mnie, Dla obcych jest zakazem! I jeśli rozkaz padnie. Przegonię stąd zarazę, Sprzedawców, Targowicę, Lichwiarstwo i warcholstwo. Wyjdziemy na ulice! Znów będziesz wolna Polsko!
Rano w Hadze, Kałnawardze - zapomniany prync gruziński, w miejscu publicznych zgromadzeń wyraził się w sposób świński. Zahuczały ambasady naruszeniem trzech konwencji. Należy chronić zasady! Zażądano konsekwencji!
Poruszyła się publika. Potrzebne są komentarze! Tylko suchy komunikat? Jak rozumieć tok wydarzeń! Kiedyś facet na ekranie opowiadał wszystkim jaśniej i każdy miał swoje zdanie. Wiedział, co się dzieje właśnie.
Przepadł gdzieś autorytet. Trzymają sprawy w milczeniu. Teraz wszystko jest zakryte. O tak ważnym wydarzeniu na Twitterze w jednym zdaniu przeczytało już pół Polski "Nie przeszkadzać przy śniadaniu! Kałnawardze? R. Sikorski"
Poszła sztuka do nieuka. Czego pani u mnie szuka, bo chyba nie zrozumienia? Widzi pani - świat się zmienia, a pani nie ma przebicia. Czekamy wszyscy odkrycia. Pomyślała wrócę goła i zatańczę im na stołach. Powiszę trochę na rurze i pokażę się w naturze. Proszę pani! Z czym do ludzi? Golizna już niesmak budzi. W nadmiarze dziś jest na świecie. Żyjemy jak w kabarecie. Potrzeba nam wiedzy ziarna. Sztuka ma być elitarna. Wybrańców musi zachwycać. Gołych widać na ulicach! Poszła szukać tych, co wiedzą. Wyjechali, albo siedzą, albo nikt się przyznać nie chce. Wskazują komisje śledcze i kładą palec na ustach. Do dziś chodzi głodna, pusta. Nieuk pisze biografię. Też napiszę. Też potrafię i poszła po pozwolenie, lecz nieuk był w IPN-nie. Powstawała właśnie książka "Goła sztuka na pieniążkach".