Najwyraźniej ten poeta ma na muniu kuku. Jeśli nie stanie na przetarg, nie zobaczą druku internetowe podrygi i zabawy słowem. Szkoda na niego fatygi. Podejście niezdrowe. Powinien znaleźć sponsora. Wkraść się w jego łaski. Tylko wyobraźnia chora liczy na oklaski. Rynek swoje ma zasady. Uległość wymusza. Bez ukłonu nie da rady. To jest martwa dusza. Inwestować trzeba umieć. Pisać o dotacje. Nie ważne, co masz w rozumie. Innym przyznaj rację, że bez łaski decydenta, jesteś wykluczony. Nie wyłoży nawet centa na twoje androny. Jakiś pean by się przydał, lub podpis po listem! Wtedy, być może byś wydał drukiem wizje mgliste, lecz sam widzisz - styl niemodny, rymy częstochowskie. Taki już los niewygodnych - zmiłowanie boskie. Posłuchaj tego, co mówią: Porzuć to pisanie! Wydawnictwa cię polubią i wsparcie dostaniesz! Najwyraźniej ten poeta ma kuku na muniu. Mówimy mu o konkretach. Honorem się uniósł. Nie ma leku na mohera. Nic mu nie pomoże. Sam sobie drogę wybierał. Ulituj się Boże.
Wypaliły się ogniska wielkich napięć. Aktywiści wykonali swe zadania. Krytyk siedział długo w nocy. Jeszcze chrapie. Przydałby się ludziom wiersz do przeczytania.
Koniec września bardzo złotem nie szafuje, a niedziele zwykle są szaro-niebieskie. Kryzysowo jeszcze nadal się świętuje. Śmiech próbuje bezskutecznie zetrzeć łezkę.
Dzikie plaże nie wołają na spacery. Odpłynęli pod żaglami Meksykanie. Na bocznicy metalowe tkwią bariery. Spadła cisza. Razem z nią oczekiwanie.
Złotopolscy nie chcą zwrotu i nadziei. Może zbiorą jakieś resztki z Wielopola. O przekrętach się nie mówi przy niedzieli. Dominuje raczej pogląd - Boża wola!
Pod kościołem wydawnictwa Bashobory. Darmo można dziś otrzymać wsparcia słowo, a "Idziemy" raczej wzywa do pokory. Zarządzenie odczytano dość nerwowo.
Wierszyk pewnie już nikomu się nie przyda. Z porannego już się zrobił poobiedni. Jeszcze wspomni: - Proszę uważać przy grzybach! Jest niedziela. Jutro będzie dzień powszedni.
Na Żoliborzu są zakątki ciche, stare. Skulone okna z ciekawością patrzą w skwer. Musiały widzieć przytuloną mocno parę. Słyszały wszystko. Każdy oddech, każdy szmer.
Ja też pamiętam i wspominam. Czy dasz wiarę? Nocne taksówki. Licznik już nie mieścił zer. Późno kończyłaś nocny dyżur, jak za karę. On zawsze czekał, aż siądziemy - ten nasz skwer.
Przygaszał lampę rozpaloną uczuć żarem. Ławka w zieleni się zmieniała w marzeń łódź. Na Żoliborzu są zakątki ciche, stare. Wspaniałe miejsca, gdzie wspomnienia można snuć.
Nie będzie marszu. Będzie jazda. Ludzie mają być skołowani. Przekona ich upadła gwiazda, że nie głosuje się nogami. Nie będzie marszu. Będą loty. Zleci tu świat na Narodowy i głośno uprzedzają o tym, żebyś na wszystko był gotowy. Nie będzie marszu. Będą mowy o bezpieczeństwie i pogodzie, że klimat nie jest wcale zdrowy, byś nie przeziębił się narodzie. Nie będzie marszu. Będą strefy niedozwolone i zamknięte dla zwykłych ludzi po to, żeby gość mógł się witać z rezydentem. Nie będzie marszu. Będzie Święto! Ściągnięto policję i wojsko. Marsze dlatego odsunięto, żebyś zamilkła wreszcie Polsko. A Niepodległość nadal będzie i wolność wyjścia na ulicę? Ograniczona i nie wszędzie! Na puszczy możesz teraz krzyczeć! Nikt teraz ludzi nie policzy i nie usłyszy. Nie pokaże! Rząd różne wersje już przećwiczył i scenariusze złych wydarzeń. To twoje Święto jest rodaku. Świętuj i ciesz się! Bądź szczęśliwy! Pamiętaj! - Nie od razu Kraków...! I nie raz jeszcze się zadziwisz!
Gitara. Gitara. Gitara. Nie rusza mnie zupełnie nic! Czego bym nie zrobił i nie wie wiem, jak bym się nie starał? Zostaje gitara i śpiewa mi jak mam żyć. Przejadła się już nuta stara, a nowa chce jęczeć i wyć, bo ona - zwyczajna Dagmara - Odeszła. Ze mną nie chce być. Gitara. Gitara. Gitara. Nie powiem jej jutro - Przyjdź! Wiedziałem już o jej zamiarach. Nie bardzo umiała je kryć. I nie wiem, jak bym się nie starał? Za cienka łączyła nas nić, lecz pomyśl ty chociaż Dagmara - Jak teraz bez ciebie mam żyć? Gitara. Gitara. Gitara. To przecież zwyczajny był zgryw. Nie wyszło. Wiem - jestem fujara! Lecz teraz połamać chcę gryf. Nie mogę żyć w takich koszmarach. Rozpaczy nie potrafię kryć! Dagmara! Dagmara! Dagmara! Posłuchaj! Ty za mnie wyjdź!
W radiu czubek dołowy wypowiedział się z głowy, a przeczytał tekst czubek górny, po czym wspólnie czubeczki raport złożyli w teczki, które przyniósł redaktor dyżurny.
Wszyscy mieli zamiary kwestię wiedzy, nie wiary - doświadczeniem nauki potwierdzić, bowiem na Studiach Cargo dawno badają szwargot informacji podanych bez treści.
Jedna pani, dwóch panów - mówią szefowi PAN-u czym się zająć powinna nauka. Rząd dyskusję wysłuchał. Przyszli ludzie w fartuchach. W czubek głowy redaktor się pukał.
Pewien rodzaj psychozy wywołują tu brzozy w marnym lasku podmokłym skupione. Mają złamane czubki, a ich słabe podróbki z dołów są teraz w górę wznoszone.
Nie wynikło dotąd nic z samego patrzenia, lecz mój spokój przepadł, znikł. Takie masz spojrzenia. Lecz mój spokój przepadł, znikł. Takie masz spojrzenia.
Nie wiedziałem dotąd nic. Że wiruje ziemia. Że nic nie zyskuje widz. Takie masz spojrzenia. Że nic nie zyskuje widz. Takie masz spojrzenia.
Wiem, że światem rządzi pic, nie siła niechcenia. Chcę mieć wszystko albo nic. Takie masz spojrzenia. Chcę mieć wszystko albo nic. Mój świat się pozmieniał.
Jeden uśmiech i już hyc! Jest siła rażenia. Pragnę ciebie, więcej nic. Takie masz spojrzenia. Pragnę ciebie, więcej nic. Takie masz spojrzenia.
Cesarsko królewscy i oenzetowscy, czerwoni, niebiescy, jednym słowem - chłopcy, wsparci komunizmem, alterglobalizmem, przybędą na Święto podpalać Ojczyznę, by się ludziom wreszcie odechciało Marszów. Będzie zlot w Warszawie przeróżnego farszu.
Możliwe że Marsze uderzą nad Wieprzem. Posunięcie starsze. Okaże się lepsze. Tu tylko zapora będzie pod Ossowem, wtedy spadną pały komunie na głowę. Możliwe, że ludzie Marsze swe przesuną. Niech się żandarmeria pałuje z komuną, a my spokojniutko, gdy wyjadą wszyscy wymieciemy Marszem komunę znad Wisły.
Zechcą aresztować, wygarniać, pałować. Warto na ten okres zamierzenia schować, więc już nie namawiam, nie organizuję. Gdy mnie zapytają powiem: - Nie świętuję! Nie wspieram. Nie krzyczę. Niech się premier zbroi. Jeśli chce zamykać - niech zamyka swoich.
Jest taki gość w środowisku - gorący. Bardzo gorący. Kto chciałby sięgnąć po niego. Sparzyć się może niechcący. Trudno o równie dobrego pośród współcześnie piszących. Widzą w nim wiele dobrego wiedzący i niewiedzący.
Gość jak gorący kartofel. Przerzucaj, gdy chcesz utrzymać! On jednak ostygnąć nie chce i jeszcze podgrzewa klimat. Wyjęto innych z popiołu i tylko ten w ogniu został. Sproszono gości do stołu, a sprawa wciąż nie jest prosta.
Zepsuła się atmosfera. Na sygnał - rzucą się wszyscy. Skorupka już się otwiera i pachnie środeczek czysty. Gorący przysmak to kłopot. Ściemnia się. Ognisko gaśnie. Kto się okaże idiotą? Skosztuje ten, kto nie zaśnie.
Reakcja jest całkiem zdrowa - nikt nie chce się wyłamywać. Opinia środowiskowa ze zdrowych źródeł wypływa. Jeżeli nie ma potopu nikt jeszcze pływać nie musi. Nie miała baba kłopotu, a ziemniak w popiele kusi.
Wybierano najpierw mężczyzn jak siłę roboczą, a kobiety w role męskie wkroczyły ochoczo. Zabraniano tu się żenić oraz rodzić dzieci. Nikt nie kształcił niewolników. Uczyć nie polecił.
Wszelkie bunty i powstania kończyły się krwawo. Obcy nadzorcami byli. Stanowili prawo. Bezwzględnymi obsadzano resorty siłowe, by tępiły patriotyzm, ruchy narodowe.
Każdy stąd wysyłał ludzi, który władzy dopadł. Wschód Daleki ich zabierał. Brała Europa. Wyspy oraz Ameryka. Nawet antypody. Slave - niewolnik i Słowianin. Naród nad narody.
Tak jak Grecy swą kulturą ozdobili Rzym. Anglosasi dziś Słowianom wśród sług dają prym. Cenią spryt i pracowitość, wiedzę i umysły ludzi pięknych i szlachetnych znad Warty, znad Wisły.
Wszystko o czym wiersz ten mówi, jest bardzo prawdziwe. Nikt nie powie tego ludziom otwarcie, uczciwie. Jedni milczą tu ze strachu, a inni dla chleba, a następni przekonani, że to też nic nie da.
Że tu język i historia są sztuką dla sztuki, że nie warto rzucać słowa mądre przed nieuki, lecz to przecież kraj poetów i ludzi wrażliwych. Długa pamięć jest ich bronią i osąd uczciwy.
To zapewnia im odwieczność, niezniszczalność, trwanie. To Twój Naród nad narody. Tak wybrałeś Panie.
Zaraziło mnie mych dzieci pokolenie, które wcale się nie lęka trudnych dróg, więc kupiłem... i mam miejsce na tandemie. Poszukuję pilnie pary niezłych nóg.
A czy pani by nie miała czasem chęci? Zawsze w weekend bym podjechać tutaj mógł. Z przyjemnością moglibyśmy potem kręcić. Poszukuję pilnie pary niezłych nóg.
Mogę kręcić albo z przodu, albo z tyłu i kierować wspólną jazdą, albo nie. i przyspieszę, kiedy powie pani - przyłóż! Całkiem niezłe są te pani nogi dwie.
Trochę głupio jeździć solo na tandemie. Późna jesień, ludzie chodzą gdzieś po grzybach. Człowiekowi już w krew weszło to kręcenie. Pojedziemy? Ta natura aż porywa!
Do koryt codziennych wróciło pełzanie. Odetchnęła władza i oczekiwanie. Pożółkły nastroje jesienne i chłodne, zwyczajne, codzienne, wczorajsze, niemodne. Nie mogą być inne, bo nie ma przychodu, a jest sprzeciw ludzi i całych narodów, których to pełzanie najbardziej dotyka. Medialnego wsparcia szuka polityka, lecz jest coraz trudniej i nie jest atrakcją, gdy grozi tyranią, lub jest demokracją. Często macha ręką i róbcie, co chcecie - jesiennym kłopotom pozwala na świecie. Powraca mozolne, codzienne pełzanie i ślad swój zostawia myślami o zmianie, a zmiany, jak na złość, przebiegają w mediach, więc cyrk się rozpada, a teatr spowszedniał. Za oknem pochmurnie, jesiennie, ospale, i życie też pełznie wciąż dalej i dalej.
Nowa ewangelizacja! Na co komuś stara? Od tej starej wielu ludziom uleciała wiara. Lecz ja także stary jestem i z każdym dniem starszy, więc tej starej mi na starość zupełnie wystarczy. Nową niechaj młodzi mają. Nie zacznę odnowa. Niech nawet stale pytają gdzieżem się uchował? Odpowiedzi miewam piękne: U Matki za piecem! A przy tym jeszcze uklęknę, Matce ich polecę! Już przy starej pozostanę. Idź złotko do złota! Już taki ze mnie baranek, a może niecnota?
W centrum handlowym w Nairobi kupował Obi-Wan Kenobi, gdy naraz na gumowych łódkach spadł z nieba desant przy wódkach. Wylądowali piraci! Koniecznie chcieli zapłacić, choć sami są niepijący. Kenobi schował się w kącik. Śledził nieboskłon dokładnie. Czy jeszcze coś z góry spadnie? Przeleciał głos z Pakistanu: "Zwolniony szef Talibanu, by w Gazie zatoki natarł, bo właśnie zjawił się katar transportem oenzetowskim." Kenobi wyciągał wnioski. Miał w bazie swej marynarki nowy karabin na kwarki i miecz świetlisty - składany. Przesunął się bardziej do ściany. Czekał na rozwój wypadków. Miał już ten odruch po dziadku. Mówił mu kiedyś, ten z Kenii, że trzeba metryki zmienić i wtedy w centrum handlowym zjawi się ktoś całkiem nowy, prawdopodobnie z Hawajów. Kenobi znał wiele krajów i karaibskich piratów. On jeden mógł pomóc światu - wrócić mu spokój Angela, lecz właśnie była niedziela i pewnie zaspała moc. Już grzano, bo chłodna noc. Nie było nic w telewizji. Kenobi był już na wizji, więc krzyknął, by moc obudzić, ale już wcześniej do ludzi dotarł ten przekaz z Nairobi. Widzieli wszyscy co robi. I nikt się nie chciał rozłączyć. Obi-Wan wiersz musiał skończyć.
Pan Brzeziński okiem świńskim popatrzył na Polskę. Kraj frontowy, buforowy - szkoda wspierać wojskiem. Rola taka, jak zderzaka - będzie wstrząs za wstrząsem. Pan Brzeziński kabotyński uśmiech ma pod wąsem. Ma nazwisko i to wszystko. Skojarzenia z brzozą. Dopust boży. Miejsce w loży, gdzie go wkrótce złożą.
Sikający na znicze znowu zaczęli krzyczeć. Komuś z rządu wypadła podpaska. Problem sam się rozwiąże. Znowu można niemądrze. Dokazują od Saska do Laska.
Kartoflana satyra. Teraz dama - nie zdzira podejmuje waleczną próbę, a jej przyboczna gwardia spadła nisko - do radia, a niektórzy aż na YouTube.
Pokazali się dzielni. Partyjni - przykościelni teraz w bardzo przeróżnych odcieniach. Rządu stanowią tarczę, byle tylko tu Marszem nic nie skracać! Nie daj Boże zmieniać!
Przekraczając próg już nie będziesz mógł cofnąć żadnej chwili. Wcześniej cię prosili, byś się zastanowił. Pochopnie nie robił żadnych dalszych kroków. Nie było widoków i najmniejszych chęci. Już się nie wykręcisz, gdy się nie zatrzymasz i żadna przyczyna ci nie wytłumaczy, że mogłeś powstrzymać nastroje rozpaczy, które ciebie także, aż nad krawędź pchnęły. Teraz jest ta chwila. Sekundy minęły.
Zegar cicho tyka. Liczy czas spokojny. To zwykła praktyka - stan wewnętrznej wojny, która od nastrojów musi przejść do czynów. Z wielkich zrobi niskich, a z małych olbrzymów. Nie zdołasz przewidzieć wzrostu zagrożenia. Znasz już plany, próby i widzisz ćwiczenia. Choć będziesz ostrzegać, niczego nie zmienisz. Próbujesz się nie bać. Są już naznaczeni. Nadzieja jest w Bogu. Erupcja być musi. Stanąłeś na progu. Wiem, już nie zawrócisz.
Tak im łatwo poszło w tamtą noc grudniową. Dziś o wiele szybciej sytuację nową rozwiąże technika i sprawna kohorta. Przemówi z ekranu uśmiechnięta morda. Nazwie cię faszystą i obarczy winą. Wciąż się zastanawiasz, lecz ten czas już minął. Za daleko zaszło. Przekroczyłeś próg. Nawet gdybyś jeszcze swój czas cofnąć mógł, nie ułożysz w głowie żadnej innej strofy. Miał być próg nadziei, widzisz - katastrofy.
Jeżeli siedzisz smutny, Jeżeli jesteś zły, A świat głupi, okrutny rozmienia życie ci i dosyć masz wszystkiego, co cię do nędzy pcha - posłuchaj lepiej tego, który tu country gra.
Stary plecak weź na ramię i kapelusz stary włóż. Klucze zostaw komuś w bramie. Powiedz, że nie wracasz już. Zakochałeś się w Irlandii i zielono w głowie masz, a nie umiesz żyć jak Gandhi. Lubisz wyspy. Radę dasz!
Jeżeli siedzisz smutny, Jeżeli jesteś zły, a nie ma już rozrzutnych, którzy pomogą ci i dosyć masz wszystkiego w czymś tutaj się zagrzebał - posłuchaj lepiej tego, który tu country śpiewa.
Stary plecak weź na ramię i kapelusz stary włóż. Klucze zostaw komuś w bramie. Powiedz, że nie wracasz już. Zakochałeś się w Irlandii i zielono w głowie masz, a nie umiesz żyć jak Gandhi. Lubisz wyspy. Radę dasz!
Obok bezmiaru smutku przez drobne życia kraty sączy się powolutku blask słonecznej poświaty, a rozświetlona zieleń nastroje złe przegania. Tak mało, a tak wiele zmienia w oczekiwaniach.
Bo czym są złe prognozy i garb olbrzymi strachu, gdy liściem szumią brzozy. Nad głową nie ma dachu, który błękit przesłania. Nie daje patrzeć w niebo i w czas oczekiwania podsuwa ci placebo.
Czujesz tę wielką przestrzeń unoszącą wytchnienie i zieleń i powietrze i pod stopami ziemię, a cała obrzydliwość, która cię dotąd gniotła - odchodzi, bo wrażliwość woli bywać samotna.
Wystarczy chwila ciszy i wyłączone media, a już przyroda dyszy. Niedostatek spowszedniał i uśmiech się pojawił i rozciągnął policzki, a może wiersz to sprawił? Jesienne gra kantyczki.
W Niemczech gwar, jak przy wyborach. W debatach, w prasie, na forach. Na ulicach, w telewizji. U nas - sza! Wargi zagryźli.
Do naszych wciąż się wtrącali, a myśmy wody nabrali. Cichuteńko, jak pod miotłą. Zabroniono, czy wymiotło jakiekolwiek rozważania? Nie ma nawet sondowania, ani zażyłości Tuska. Nie ma nic. Jest woda w ustach.
Pewnie może komuś szkodzić, że u nas się nie powodzi, a sąsiadka dobroczynna niepowodzeń tych jest winna. Może się boimy zmiany, gdyby rządził ktoś nieznany. Nie wiadomo kto to jest. U nas - sza! Za miedzą - fest!
Anons w prasie jest gorący: "Szukam pań dominujących." Widać na wszelki wypadek, gdyby marsz zepchnął paradę.
Obok śmiecia w internecie i propagandy powoju, poszukajcie, a znajdziecie z małą nutką niepokoju wzrastający, urodziwy, jakby z niedzisiejszych czasów blog dla czułych i wrażliwych i ciekawskich - nie smutasów!
"blogarytm" - to o nim mowa. Sprawdź! Obejrzyj i poczytaj! Obraz, muzyka i słowa przemawiają. Myśli chwytaj! A jeżeli wiersz mój spotkasz. Niekoniecznie w złotych ramach, będziesz już w sztuki opłotkach. Przywiodła cię tu reklama!
Skromna, cicha, wyrobnicza, lecz odmienna, bo prawdziwa! Po niej jeszcze nikt nie zdziczał! "blogarytm" - Szukaj! Odkrywaj!
Mam coś z Benedykta - spokojne zacisze, gdy zawirowania i niepewność chwili. Może to jest przykład. - Gdy świat się kołysze, pomóc może bezruch kolekcji motyli.
Mam coś z Benedykta - dystans, oddalenie, które pozwalają na spacer w pamięci, gdzie nie ma znaczenia chcenie i niechcenie i kto był bez winy, a kto wszystkim kręcił.
Mam coś z Benedykta - delikatność trwania, która się wydaje zawieszeniem w czasie, gdzie nie ma niczego do wykorzystania, a szczęście wciąż bliskie zostaje w impasie.
Mam coś z Benedykta - niezachwianą pewność, która uspokaja - sprowadza na ziemię. Daje mi wytchnienie.Sprawia mi przyjemność życie zamyślone. Reszta jest milczeniem.
Stary Wader w kapciach miękkich wydając ochrypłe dźwięki zapytał o Gwiazdę Śmierci. Kręci się wciąż jeszcze, kręci! Zapewnili redaktorzy, ale już o wiele gorzej! Spadła siła przyciągania i z obsługi ktoś zbaraniał bez instrukcji zostawiony. Obsiadły konstrukcję wrony, ale słabe ich krakanie. Wracaj i moc daj nam panie! Byłem vice-prezydentem, teraz miejsce jest zajęte. Rząd zmieniła Nocna Zmiana. Goła prawda jest Ubrana. Odznaczono mnie orderem i chcą odesłać w cholerę. Plącze się wielu roninów. Wsparcia szukają u gminu. Osłabiają moją moc. Zbladło słońce. Mózg jak kloc. Nie zająknął się ni razu. Milczą. Nie było rozkazu. Marny los ich. GW losy. Czy odesłać ją w kosmosy, skoro nie ma komu służyć? Imperium wojny nie wróży. Mały ludek prymitywny w galaktykę marszem dziwnym wchodzi śmielej, dalej, głębiej. Dawniej plaster miał na gębie, a teraz podnosi krzyk. Gdzie jest Wader? Nie ma. Znikł.
Zapomnijmy czas spokojny. Wielu chce koniecznie wojny! Dyplomacja jest nie dla nich. Strzelają zdesperowani. Chcą poruszyć oglądaczy, żebyś przeżył i zobaczył. Zdecydował: - Dość już tego! Przestał pytać wciąż: - Dlaczego? Oni wiedzą! Robią swoje i niepokój niepokojem będą zwiększać, aż Obama farsę wstrzyma. Zacznie dramat. Zapomnijmy o co szło! Tu jest dobro - tam jest zło! I są odpowiednie siły, które wszystko obmyśliły. Dla ciebie jest telewizja. Rację w końcu musisz przyznać! Wyjścia nie było innego. Wątpliwość - gorsza od złego. Spoglądam na spektakl ten. Pod oknem TVN. Młody, łysy specjalista, pewnie antyterrorysta opowiada coś o bazie. Grochów. Pokój jest... na razie, Tak daleko i tak blisko. Nierealne zda się wszystko.
Nie ma beztroskich. Przeszedł Krakowskim Wzburzonych twarzy tłum. Groźne spojrzenia Wiele chcą zmieniać. Dotarła do mnie przez szum Zapomniana piosenka, Zamyślona i rzewna. Tak nam dzisiaj potrzebna Na trudny czas. Zapomniana piosenka. Już śpiewana, nie nowa. Została w sercach, w głowach. Gdzieś w środku w nas.
Gonitwy próbne. Media obłudne. Lewiatanowy głód. Powiew swobody. W ciasne zagrody Płynęła znowu jak z nut. Zapomniana piosenka, Zamyślona i rzewna. Tak nam dzisiaj potrzebna Na trudny czas. Zapomniana piosenka. Już śpiewana, nie nowa. Została w sercach, w głowach. Gdzieś w środku w nas.
Było - minęło. Serce ścisnęło. Wróciły dawne dni. Na Nowym Świecie Ktoś może przecież Jeszcze raz przypomnieć mi. Zapomnianą piosenkę, Zamyśloną i rzewną. Tak nam dzisiaj potrzebną Na trudny czas. Zapomnianą piosenkę. Już śpiewaną, nie nową. Tę solidarnościową, Która żyje w nas.
Była wiosna. Mija lato. Samotna różą przed chatą spogląda na kartoflisko. Dzieciaki palą ognisko. Snuje się nad ziemią dym. Ktoś tu był? Czy ktoś zawołał? Taka pustka dookoła. Na chochoła trudno liczyć. Przeszedł marsz i wojsko ćwiczy. Grzmią komendy jak na wojnie. Mija lato niespokojnie. Miało być! - Nie ma wesela. Ostatnia letnia niedziela przegoniła ocieplenie. Udeptano nawet ziemię. Przygotowano klepisko. Do wesela było blisko. Żyd na wódkę podniósł cenę. Nie spodobał się ożenek. Gospodarz połamał dudy. Urodzaj tu nie był chudy, ale grosz zabrała lichwa. Mija lato. Pora przykra. Róża miała stać na stole. Idzie jesień. Przyjdź chochole. Będziem jeszcze gości prosić! Wici słać! Ubaw ogłosić! Spraszać duchy Wernyhorów. Zawiadomić tamtych z dworu, że nie będą spać spokojnie. Odłożono sny o wojnie. Snuje się nad ziemią dym. Ktoś tu był? Czy ktoś zawołał? Taka pustka dookoła. Dogasa słomiany ogień. Stanęła jesień przed progiem.
Wziął biedaka pod swój dach. Znalazł "Odę...". Włączył - Bach. Biedaczysko stoi. Słucha. Wolał "Odę..." od komucha. Utwór piękny - pełna zgoda. Głodu nie nasyci "Oda..."
Oddał wszystko. Rzucił kraj, a już w progu słyszy: - Daj! Nie mam dla ciebie roboty. Z tobą zawsze są kłopoty. Musisz sam wychodzić z biedy! Patrz, a się nauczysz kiedyś!
Biedaczysko stoi. Słucha. Wolał "Odę..." od komucha. Utwór piękny - pełna zgoda. Głodu nie nasyci "Oda..." Czeka rok, drugi, dziesiąty. Obejrzał już wszystkie kąty.
Wychudł, zmalał, osłabł, sczezł. W końcu myśli: - j... pies tak głodowe dożywocie. Wyszedł. Napisał na płocie: "Dobroczyńcom wstęp wzbroniony!" Powrócił w rodzinne strony.
Przypomnieć się wam ośmielam - w kalendarzu jest niedziela! Kiedyś każdy na nią czekał i strój wyróżniał człowieka. Był odświętny i wyjściowy. O smutkach nie było mowy. Składano sobie wizyty. Toast., śmiechy. Stół nakryty czekał prawie w każdym domu. Zwyczaj znikł. Przeszkadzał komuś. Teraz to dzień na powroty. Na zakupy. Na kłopoty i na wczesne ranne wstanie. Ktoś nam zabrał świętowanie. Pić za dużo nie wypada. Z sąsiadami nie pogadasz, gdy nie wiesz z jakiej są opcji. Na ulicach sami obcy. Rzadko kto się komuś kłania. Nie dostrzeżesz przykazania. Po kościele, w telewizji powie ci redaktor - bliźni, że nie było żadnych tłumów, a niektórym brak rozumu jeśli liczą tu na zmiany i że nigdy chłopy, pany nie umieli się dogadać. Rząd nie pada, a miał padać i on tylko ma niedzielę. Reszta - chochoł i "Wesele". Miałeś chamie złoty róg! Patrzy na to wszystko Bóg. Przypomnieć się wam ośmielam - w kalendarzu jest niedziela! Kartka wisi wciąż nie zdjęta i trzeba o niej pamiętać!
Po drodze - na grzyby! Minęły porywy. Spacerek się przyda maleńki i na namysł... że gdyby... O! Patrzcie! - Prawdziwy! Tuż obok, na pieńku - opieńki!
Wołanie na puszczy. Sejm sprawę wyłuszczy, co można dziś przeforsować. Po drodze - na grzyby! O! Patrzcie! - Prawdziwy! Tu kozak czerwony się schował!
Wrześniowa niedziela. Cieniutko w portfelach i szkoda pogody i czasu. Wszędzie stare grzyby. O! Patrzcie! - Prawdziwy! Jest lasek, więc chodźmy do lasu!
Serdecznie dziękuję "dostawcy" za docenienie siły opozycji na Facebooku przez odłączenie dostępu do internetu w czasie ogólnopolskiego protestu w Warszawie.
Wschodu blaski. W domach maski, w sklepach i przedszkolach. Przemówienia i oklaski. Dyplomacji kolaż. Służb sekrety. W tle makiety. Jest do rozmów wola. Wystrzelili dwie rakiety. Chcą ustąpić pola. Polecieli do Angeli. Trwa wyborcza cisza. Niemcy rozmowy słyszeli, a świat nie usłyszał. Sto tysięcy nie chce nędzy. Idzie na Warszawę. Wiec się kończy. PiS dołączy! Przemyślano sprawę, a pieniądze, koniec - końcem, kardynał otrzyma. Szum od rana za Schumana. Masońska zadyma! Żartów nie ma. Jest ekstrema. Weekend się zaczyna. Bądźmy szczerzy - nikt nie wierzył. Układ się utrzyma.
Lecz wówczas był Nasz Karol Dziś wiemy, co to znaczy. Znał ich metodę starą. Nie musiał nikt tłumaczyć. Nie musiał przekonywać w czym przeszkadzamy komu. Wiedział: - Niesprawiedliwa jest władza. Wredny komuch.
I wtedy rządził Regan i także ich nie lubił, a nie taki lebiega, co przyzwoitość zgubił i udaje głuchego, ślepego satelitę. Świat prowadzi do złego. Zamiary miewa skryte.
A mury świat dzieliły. Nie dalekie, lecz bliskie. Nie było na nie siły, choć były pośmiewiskiem. I wtedy ktoś się ujął za zwykłą suwnicową. Ludzie wciąż złość tę czują! Zaczynać chcą na nowo!
Sprzeciwianie się osobno nic dobrego nie da! Każdy ma możliwość drobną. Wszystkim grozi bieda. Ten za partią, ten za związkiem, ten za telewizją, a gardziołko władzy wąskie pluje hipokryzją. Sprzeciwianie się osobno, rządom nie zagraża. Można znów krzyczeć: Na Kowno! Bezradność poraża! Tusk się tylko młodych boi! Mar listopadowych i zamierza nie pozwolić. Sił użyć gotowy i Marsze Niepodległości przegonić z Warszawy. Solidarność też go złości. Wspieraj Ją dla sprawy! Kościół milczy. Nie popiera i nie błogosławi. Idź z innymi! Nie przebieraj! Nie jesteśmy słabi! Każdy protest ma znaczenie. Każdy władzą chwieje. Tylko ludzi podzielenie daje jej nadzieję. Sprzeciwianie się "na raty" nie da nic dobrego! Zwalmy mur! Wyrwijmy kraty! Krzyknijmy: "Dość tego!"